sobota, września 05, 2009

Xi'an - dzień pierwszy i Terakotowa Armia

We wczesnych godzinach porannych dotarłyśmy do jednego z moich ulubionych miast w Chinach - Xi'an. Mam stąd bardzo miłe wspomnienia z przed 3 lat. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmienilo.
Pierwsze co, to pognałyśmy do kas, by kupić bilety do Chengdu. Po niepowodzeniu z Pingyao chcemy być zabezpieczone. Bilety byly i nawet dostalysmy miejsca leżące, tak więc wszystko gra.

Pewnym rozczarowaniem okazał się hostel, w którym mieszkałyśmy 3 lata temu. Jest w przebudowie i łazienki czy toalety maja tu dużo gorszy standard niż te w Pekinie (tamte były całkiem niezłe), a za pierwszym razem zrobił na nas bardzo dobre wrażenie i miał fajną restaurację, gdzie zbierały się masy obcokrajowców, z którymi można pogadać, a teraz restauracja też jest najwyraźniej w przebudowie.
Ogólnie w Xi'an dużo miejsc jest w przebudowie, bądź powstają nowe. Np główna ulica zmieniła się nie do poznania. Cale masy na niej drogich sklepów i ludzi tak dużo, ze ciężko się przecisnąć.

Po obowiązkowym prysznicu, zgarnęłyśmy naszego Norwega, którego poznałyśmy w pociągu i pojechaliśmy do Terakotowej Armii. Tym razem samodzielnie, autobusem 306 z dworca za 14RMB w obie strony, a nie jak za pierwszym razem z wycieczka z hostelu. Autobus jest całkiem ok. Nie staje w żadnych "pułapkach dla turystów" w stylu fabryka jedwabiu, czy inne bzdety, tylko jedzie do celu. No i można spędzić tam tyle czasu, ile się chce.

Armia bez zmian, wciąż robi wrażenie. W sumie nie wydaje mi się, by cokolwiek przybyło. Imponująca jak zawsze. Cena za wstęp również - 90RMB.































































































































































To tylko zdjęcie. 
Niestety kolor znika z figur w kilka 
minu po wydobyciu ich na powierzchnię.
Tlen bardzo mu nie służy.




















































Kareta z brązu



























Widok na budynek muzeum, gdzie
znajdują się karety z brązu i inne
cenne znaleziska.






W drodze powrotnej napotkaliśmy jakiś gigantyczny korek. Na szczęście kierowca zmienił trasę i jakoś po prawie 2h (normalnie jedzie się ok 1h10) dotarliśmy na miejsce. Była dopiero 18, wiec postanowiliśmy wybrać się na "najlepsze pierożki w Chinach", które znajdują się przy Bell Tower w samym centrum Xi'an. Pierożki ku naszej uldze wciąż istnieją, choć ceny poszły znacznie w gore. Najwyraźniej nie tylko my uważamy je za najlepsze. Nasz Norweg po spróbowaniu pierwszego zaczął krzyczeć ze szczęścia, że takie dobre :-D Co tu wiele pisać. Pyszne są. Jutro też je jeszcze zjemy.






Plac przy Bell Tower (Dzwonnicy)























Niedaleko pierożków jest dzielnica islamska, w której postanowiliśmy spędzić resztę wieczoru. Jest tam gigantyczny bazar z jedzeniem rożnego rodzaju. A. zakochała się w księżycowych ciastkach. Ja też jedno nabyłam, ale zostawiłam sobie na podroż do Chengdu, wiec jeszcze zakochana nie jestem.
Poza tym znalazłyśmy na nim drewniane żaby, które pocierane wydaja dźwięk kumkania. Chcę taką, ale wołali za średnią 30-35RBM, a na targowanie się jakoś byłyśmy zbyt zmęczone. Nabędziemy je przy innej okazji.






































































Po powrocie do hostelu (ja z koszmarnym bólem głowy), zastałyśmy Polaka, który właśnie przyjechał z Chengdu. Polecił nam tam dobry hostel prowadzony przez Japonkę i Singapurczyka. Podobno mają świetne centrum informacji i nie są drodzy, więc chcemy się tam zatrzymać. Sichuan budzi nasze obawy, bo nie wiemy, czy uda nam się pojechać do rezerwatu Jiuzhaigou i wrócić bez problemu do Xi'an. Mam nadzieje, że jakoś to będzie.


Przykładowe ceny:
bilet do Chengdu (hard sleeper) - 195RMB
hostel - 45RMB za noc
pranie - 10RMB
Armia Terakotowa - 90RMB
autobus miejski - 1RMB
uliczne placki - 3.5RMB

Brak komentarzy: