środa, kwietnia 29, 2009

czyżby Wałbrzych się rozwijał??

Przedostatni dzień w pracy spędzam głównie na głupotach.
Mój następca praktycznie całkowicie przejął moje obowiązki i jestem na wylocie :-)
Siedzę i udaję, że mnie nie ma i jestem tylko wtedy, gdy na prawdę potrzebują mojej pomocy.
Próbuję skończyć zakładkę z mojego 「一生終われない翻訳」 (tłumaczenia, którego w życiu nie da się skończyć). Nieźle mi idzie i do jutra na pewno się uda. Resztę męczarni zostawiam A.

Robię też usprawiedliwienia o niedyspozycyjności do naszych japońskich buchów, ponieważ wybieramy się dziś w gronie tłumaczy ostatecznie pożegnać Toruń (to znaczy ja żegnam, a reszta asystuje) i podejrzewamy, że jutro będziemy nie do życia, a już na pewno nie do pracy, więc z samego rana roześlę usprawiedliwienia (opieczętowane moim podpisem). Razem z Pchełą nadaliśmy temu ostateczny kształt. Wygląda to mniej więcej tak:


Cudna strona graficzna jest całkowicie moim pomysłem ;-p

Poza tym przeglądam strony w Internecie.
Przez przypadek natrafiłam na artykuł o nowym centrum handlowym w Wałbrzychu.
Do jesieni 2010r. w okolicach mojego byłego miejsca zamieszkania ma powstać Magnolia.
Zajmie ponad 100tys mkw i będzie miała ok. 200 sklepów.
Do tego nowoczesne kino (w końcu, bo 3 wałbrzyskie kina coraz bardziej przestają się nadawać do czegokolwiek), deptak z fontannami i co mnie najbardziej cieszy - sezonowe lodowisko!!!
Normalnie jestem w szoku.
Poniżej wizualizacja przedsięwzięcia, którą znalazłam na stronie Magnolii.



Jeszcze 1 dzień do końca...

poniedziałek, kwietnia 27, 2009

送別会

No to moja impreza pożegnalna odbyła się.
Była bardzo wyczerpująca.
Jedzenie, picie, granie w kręgle, picie, picie i znowu picie może człowieka wykończyć.
Wróciłam do domu o 5rano w niedzielę (już było jasno, więc przynajmniej trafiłam bez problemu w swoją klatkę ;-p ). Oczywiście cała niedziela stracona. I tak jestem z siebie dumna, że dałam radę do sklepu pod domem podejść po coś do jedzenia. Za to impreza jak najbardziej udana :-D
Będę za nimi tęskniła.

Prezent też od swego działu dostałam, tak więc jestem już odprawiona i najwyraźniej mogę wracać do domu.



Jeszcze 3 dni do końca...

czwartek, kwietnia 23, 2009

nowy członek rodziny

Wczoraj przyszedł mój aparat - pełnia szczęścia.
Tak byłam zajęta po pracy macaniem, że nawet nie zdążyłam zjeść przed łyżwami i potem umierałam z głodu na lodzie.
No ale pomacałam i czuję wyraźną różnicę w stosunku do 400D, który miałam wcześniej.
Przede wszystkim jest cięższy, sporo cięższy (dobrze, będzie się stabilniej trzymało) i większy i ma masy guziczków, z których nie wszystkie były w 400D. Będę musiała je rozgryźć, choć dużo czasu raczej mi to nie zajmie, bo w 400D też były te ustawienia, tyle że wywoływane z poziomu ekranu LCD. Za to teraz będę mogła ustawiać wszystko intuicyjnie za pomocą jednej ręki. Wystarczy tylko zapamiętać położenie przycisków. No i ma dodatkowy wyświetlacz na górze.
Krótko mówiąc, jak stwierdził Pcheła, zawiało profesjonalizmem.

Szkło też już czeka w domu. Kupiłam Canon 18-55 f/3,5-5,6 IS.
Kitowy i nie zachwyca jasnością, ale przynajmniej ma stabilizację i nie był drogi.
Tylko karta pamięci wciąż nie dotarła :-/

Jeszcze 7 dni do końca...

poniedziałek, kwietnia 20, 2009

fascynacja zamkami

Wciąż jestem w trybie porządkowania moich starych zdjęć.
W weekend dokopałam się w końcu do ostatniej partii z mojego miesięcznego pobytu w domu w październiku.

Razem z rodzicami wybrałam się wtedy na małą wycieczkę do zamku Czocha.
Choć nie jest on położony bardzo daleko od Wałbrzycha, jakoś nigdy do niego nie dotarliśmy.
Jego wielkość i stan w jakim jest zachowany wywarły na mnie spore wrażenie.
Obecnie zamek jest przerobiony na hotel.
Zapewne to jest przyczyną jego świetnej kondycji.




Zamek został wybudowany jako warownia graniczna z rozkazu króla czeskiego - Wacława I w XIIIw. W XIVw. jako posag żony, stał się własnością księcia świdnicko-jaworskiego Bolka II Małego, ale niedługo potem wrócił do Czech.
W czasie wojen z Husytami w XVw. należał do rodu von Dohn i von Kluks. Z tego drugiego wywodzi się Biała Dama zamku - Gertruda, która podczas walk z Husytami sprzedała zamek wrogom (podobno za złote monety). W czasie bitwy jej brat (uwczesny pan zamku) został trafiony przez przelatującą strzałę i umierając przeklął Gertrudę, by na wieki musiała pozostać w zamku.
Rok później ród von Kluks odbił zamek i Gertruda została ścięta za zdradę.
Od tamtej pory chodzi po zamku jako duch. Podobno można ją spotkać w rocznicę zdrady, kiedy krąży po zamku rozrzucając złote monety.





Od 1453r. przez 250 lat zamek był we władaniu rodu von Nostitz, który przebudował go w duchu renesansowym i wprowadził różne umocnienia, które pozwalały na użycie broni palnej.
Według jednej z legend, kiedy Joachim von Nostitz wrócił z wyprawy wojennej, zastał swoją ukochaną żonę z nowo narodzonym dzieckiem. Nie był głupcem i wiedział, że niemożliwe jest by dziecko było jego. Niewierną żonę kazał wrzucić do studni na dziedzińcu (nazywana "studnią niewiernych żon", bo podobno ten rodzaj kary był rodzinną tradycją Joachima i nie tylko on tak potraktował swoją połowicę), zaś dziecko kazał żywcem zamurować w gzymsie tego kominka:



Podobno czasami wciąż słychać płacz niemowlęcia dobywający się z okolic zabytkowego kominka.
Innym interesującym zwyczajem panujących książąt z owej rodziny było korzystanie z zapadni w komnacie sypialnej właścicieli znajdującej się pod ogromnym łożem. Jeżeli książę nie był zadowolony ze swojej kochanki, pociągał za dźwignię i kobieta lądowała w wodach rzeki Kwisy, do której prowadziła owa zapadnia.
Niestety sypialni książęcej nie udało nam się zobaczyć, ponieważ w czasie naszej wizyty była zajmowana przez gości hotelowych. Noc w Komnacie Książęcej kosztuje obecnie 900PLN.



W 1793r. duża część zamku uległa zniszczeniu w pożarze.
To, co pozostało zostało ponad 100lat później zakupione i przebudowane przez drezdeńskiego producenta cygar - Ernsta Gutschowa - ostatniego i najsłynniejszego pana na Czosze.
Przebudowy i odrestaurowania dokonał słynny architekt z Berlina zafascynowany średniowieczem. Dlatego też zamek wygląda jak średniowieczna twierdza, choć tak na prawdę został tylko odrestaurowany w tym stylu już w XXw.
Podczas swojego panowania na zamku Ernest zgromadził imponującą kolekcję skarbów. Miał wiele rzeczy ze słynnej carskiej kolekcji (np. popiersia władców Rosji). Skupował je między innymi od imigrantów uciekających na Zachód.
Musiał opuścić zamek w 1945r. i wówczas zabrał ze sobą najcenniejsze rzeczy.
Podczas II wojny światowej w zamku mieściła się szkoła szyfrantów Abwehry zaś niedaleko Czochy były hitlerowskie fabryki rakiet. Podobno pod zamkiem (silnie ufortyfikowanym przez Niemców) były prowadzone tajne badania naukowe. Wciąż znajdują się tam poniemickie sztolnie, które mogą skrywać jeszcze niejedną tajemnicę.
Po wojnie zamek został doszczętnie obrabowany zarówno przez Armię Czerwoną jak i przez miejscowych. Największa kradzież została dokonanan w 1946r.
W podziemiach zamku znajdował się skarbiec z pancernymi drzwiami zamykanymi na skomplikowany szyf. Burmistrz Leśnej wraz z bibliotekrarką zamkową zorganizowali ślusarza, który zrobił dziurę w drzwiach i wywieźli pełną ciężarówkę kosztowności.
Zwiedzający wciąż mogą obejrzeć zarówno zmasakrowane drzwi do skarbca jak i samo pomieszczenie (niestety puste)



Potem zamek został przerobiony na dom wczasowy dla oficerów Ludowego Wojska Polskiego, a następnie na hotel. Był też wykorzystywany przy produkcja takich filmów jak "Gdzie jest generał?", "Wiedźmin" czy "Tajemnica twierdzy szyfrów".

Podobno Ernest Gutschow opuszczając zamek zwrócił się do służby z takimi słowami: "Pamiętajcie, ktokolwiek tu przyjdzie, Rosjanie czy Polacy, wydajcie im z zamku, co będą chcieli. Gdyby nawet wywieźli stąd wszystko, tu i tak zostanie dużo więcej".
Słowa te wciąż pobudzają wyobraźnię poszukiwaczy skarbów.
Kto wie, może wciąż gdzieś się kryje jakaś tajemna komnata, bądź skrytka zawierająca ukryte skarby czy pozostałości po tajnych badaniach.



Widok z zamku na rzekę Kwisa:


Trzeba przyznać, że krajobraz jest całkiem malowniczy.
U podnóża zamku znajduje się również przystań i łódź, którą można odbyć rejs po rzece.

W drodze powrotnej nie mogłam się oprzeć pokusie, by nie stanąć na chwilę w małym miasteczku o nazwie Gryfów Śląski.
Zafascynowała mnie biała wieża wybijająca się na tle niebieskiego nieba, która przyciągnęła mój wzrok w drodze do zamku. Wydała mi się tak zupełnie nie polska i nie pasująca do reszty krajobrazu. Jakby wycięto ją z jakiegoś ciepłego kraju i wklejono tutaj.





Wieża okazała się być ratuszem miejskim.
Niestety nie znalazłam żadnych ciekawostek z nią związanych.
Może tylko mi jej konstrukcja wydaje się niezwykła.

piątek, kwietnia 17, 2009

i znowu będę miała rękę

Kupiłam aparat!!!!
Taki jak chciałam.
No dobra, prawie taki jak chciałam.
Tylko model niższy.
Chciałam 50D, ale za drogi dla mnie.
Cenę tego jeszcze jakoś przełknę, choć stoi gulą w gardle ;-)
Jeszcze tylko zapłacę i pozostanie czekanie na przesyłkę.
I znowu będę szczęśliwa :-D

Małpka mojej mamy mnie wykańcza psychicznie i odbiera całą radość z robienia zdjęć.
Nie mam ŻADNEJ kontroli nad tym aparatem.
Robi ze mną, co tylko zechce.
Dobrze, że chociaż lampę błyskową mogę wyłączyć.
I to chyba wszystko, co mogę.
No, i jeszcze tryb mogę wybrać (krajobraz, makro, czy automatyczny).
Ale jak to mówią, pożyczonemu koniowi nie zagląda się w zęby.

Teraz potrzebuję jeszcze karty i obiektywu.
W sobotę wybiorę się na poszukiwania i może znajdę coś w przyzwoitej cenie.
Jedyny obiektyw na jaki mogę sobie pozwolić to 18-55 IS.
Kitowy, ale chociaż ze stabilizacją.

A tak wygląda mój aparat.





Jeśli kogoś interesuje - specyfikacja na stronie Canon Polska.

wtorek, kwietnia 14, 2009

nudy, nudy, nudy...

W pracy nudno i za pewne dlatego mój blog kwitnie życiem.
W tym tygodniu jest jeszcze gorzej niż w zeszłym.
Od dziś już nie tłumaczę, tylko moim zadaniem jest poprawianie mojego cienia-praktykanta.
Trzy takie tygodnie i się zamęczę kompletnie.
Pozostaje wybrać jakiegoś ebooka i się za niego zabrać.
Od tygodnia męczę lekką i odmóżdżającą serię Laurell K Hamilton o przygodach Anity Blake.
Całość jak na razie ma 16 tomów, więc może zajmie mnie na te pozostałe 3 tygodnie nudów.
Z drugiej strony nie wiem, czy jestem w stanie przyjąć jednorazowo tak wielką dawkę odmóżdżacza.
Jak coś ma tyle tomów, to im dalej tym może być tylko gorzej.

Wieczorem znowu idziemy na łyżwy.
Przyda mi się trochę ruchu po trzech dniach na kanapie.


Jeszcze 16 dni do końca...

poniedziałek, kwietnia 13, 2009

przenudna Wielkanoc

Jako, że nie pojechałam na święta do domu, miałam trzy dni lenistwa.
Otoczyłam się książkami, gazetami i zakotwiczyłam na kanapie z kompem pod ręką.
Nie powiem, żeby było to idealne wolne.
Wręcz czuję się dziś zmęczona po tak intensywnym robieniu niczego.

Z nudów zabrałam się za obróbkę starych zdjęć, które porobiłam będąc w październiku w domu.

Tu moja kotka.
Nie wydawała się być zbytnio zachwycona tym, że przeszkadzam jej w drzemce.
No ale kiedy mnie nie ma nikt inny jej nie dręczy, więc od czasu do czasu chyba może to jakoś przeboleć.



W sferze kulinarnej od jakiegoś czasu moją specjalnością jest pizza.
Mama robi ciasto, które mi jakoś nie wychodzi, a ja zajmuję się resztą.
Mniam.
Niedługo muszę znowu ją zrobić.



W październiku znowu wybrałam się na polowanie na wrocławskie krasnale.
Tym razem namierzyłam śpiocha.



Byłam też w Jeleniej Górze.
To chyba jedyne zdjęcie, które mnie jako tako zadowala z tego miasta.



I w zamku w Bolkowie.
Trochę zabawy z przeróbką na styl lomo.


czwartek, kwietnia 09, 2009

kolejny dzień pracy

Mamy w firmie Japończyka skrótowca.
Mówi tylko i wyłącznie swoimi skrótami myślowymi.
Niestety lubi mówić, do czego upoważnia go też wysoka pozycja.
Uwielbia spotkania wszelkiego rodzaju.
Właśnie miałam okazję takowe tłumaczyć.
(mój cień-praktykant był pod wrażeniem, że jestem w stanie go zrozumieć)

Myślę, że w moim CV mogę spokojnie jako umiejętność wpisać sobie interpretację tekstu mówionego.

21 dni do końca...

środa, kwietnia 08, 2009

przekazywanie obowiązków

Od poniedziałku mam w pracy cienia na stałe.
Przyszła nowa osoba, która mnie tu zastąpi i cały czas jest za moimi plecami.
Uczy się.
Trochę mnie to krępuje.
Pewnie w końcu się przyzwyczaję, ale teraz jest to trochę męczące.

Jeszcze 22 dni do końca...

czwartek, kwietnia 02, 2009

nowa zabawka

Wczoraj w końcu przyszedł długo oczekiwany Xbox 360 :-D
Jeszcze go nie widziałam, bo czeka w Wałbrzychu, ale wiem, że jest biały, więc domyślam, że wygląda tak:


Ładny :-)
Podobno faktycznie, chodzi głośno jak traktor, kiedy czyta z płyty.
Czyżby Microsoft wrzucił szajs w miejsce, gdzie powinien być napęd (??)
Teraz muszę tylko zatroszczyć się o gry i już wiem, co będę robiła w maju :-]

początek końca

Zdecydowałam się nie zostawać dłużej w Toruniu.
Moja umowa w fabryce kończy się z końcem kwietnia i to już definitywny koniec rozdziału mojego życia, który dotyczy tego miejsca.

Tak więc, wczoraj wymówiłam moje makowe mieszkanko.
Smutno mi trochę.
Nie będzie już więcej leniwych niedziel pod makami.


Najbardziej w tym całym procesie wymawiania mieszkania zaskoczyła mnie agencja, która pośredniczy w umowie.
Zadzwoniłam do nich wczoraj z informacją, że się wyprowadzam i 1 maja chciałabym zdać mieszkanie, na co usłyszałam odpowiedź, że spóźniłam się o jeden dzień, bo skoro chcę zrezygnować z mieszkania, to muszę poinformować o tym miesiąc wcześniej, czyli w tym wypadku 31 marca, a nie 1 kwietnia, jak to zrobiłam, a więc teraz to już muszę je wynajmować do końca maja. Zirytowali mnie szalenie.
Powiedziałam kobiecie, żeby mi głupot nie gadała i stwierdziłam, że lepiej dogadam się z właścicielką, którą w sumie chciałam pierwszą poinformować, ale jak to ona, oczywiście nie odbierała telefonów.
Jak już się w końcu dodzwoniłam, oczywiście nie było żadnego problemu.
Dziwna ta agencja. A tak sprawnie wszystko załatwili na początku.

środa, kwietnia 01, 2009

Innocent Love

Spragniona ładnej japońszczyzny, bo przy Japończykach z fabryki mój japoński nabrał brzydkiego nalotu i już nie mogę powiedzieć, że władam kirei na nihongo, postanowiłam sięgnąć po jakąś doramę. Mój wybór padł na Innocent Love イノセント・ラブ i muszę przyznać, że już dawno nie widziałam czegoś takiego.

Jest tu po prostu wszystko.
Ona kocha jego, ale on kocha swoją dziewczynę pogrążoną w śpiączce.
Dziewczyna się budzi i okazuje się, że cały czas kocha innego, ale ten inny jest gejem i kocha tego pierwszego.
Pierwszego kocha też jeszcze inna, ale nie jest dobrym charakterem, więc nic z tego.
Pierwsza ma brata rodzicobójcę i była molestowana przez ojca.
Kiedy w końcu po wielu dramatach wydaje się, że on i ona będą razem, przebudzona dziewczyna stwierdza, że chyba jednak kochała tego pierwszego i ZNOWU próbuje popełnić samobójstwo.
Ostatecznie tym razem to jemu robi się coś z głową i traci pamięć.
Jednym słowem wrażeń, co niemiara, a wszystko w pięknej scenerii kościoła katolickiego, bo oczywiście on i ona są tak dobrzy, że praktycznie święci i przy dźwiękach rzewnej piosenki Utady Hikaru Eternally, która w sumie jest chyba najlepszym elementem całego tworu.
Ja nie wiem, jak ci Japończycy mieszczą tyle treści w dziesięciu odcinkach zaledwie.
Jestem pełna podziwu.
I chyba jednak zrobię sobie na jakiś czas przerwę od dram japońskich....