środa, września 05, 2012

z życia wzięte

Dzwoni klient do stacji kontroli pojazdów:
klient: Do której macie dzisiaj czynne?
stacja:  Proszę przyjechać i sprawdzić sobie na naszej tablicy informacyjnej.
...
...
...

poniedziałek, września 03, 2012

trójka na początku

♫ ♪ 30 lat minęło jak jeden dzień...

To chyba nie ta piosenka jednak. W każdym razie 30 lat minęło. Zmiany żadnej nie czuję, choć myślę o zakupie mojego pierwsze go kremu przeciwzmarszczkowego :-p Impreza była udana. Lampiony pofrunęły w niebo i chyba nawet udało nam się nie spalić niczego w okolicy.
Bardzo wszystkim dziękuję za stos prezentów i miło spędzony czas! :-)

stos prezentów :-)

bukiet nr 1

bukiet nr 2

bukiet nr 3

środa, maja 09, 2012

poszukiwany, poszukiwana

Drodzy znajomi, przyznajcie się kto ma moją książkę "Preludium Fundacji" Asimova???


Edit. Znalazła się - mój rodziciel własny mi ją zakosił i zapierał się rękami i nogami, że nie ma.


piątek, kwietnia 13, 2012

w mękach pisania

klik, klik, klik ... to ja pisząca moją magisterkę. Tak, piszę ją choć nie mam do niej serca i nudzę się przy tym straszliwie. Kto to wymyślił, by dręczyć ludzi pisaniem jakiejś nudnej pracy, której nikt nie przeczyta? I po co to? Dla tych trzech bezsensownych i do niczego nie przydatnych literek przed nazwiskiem? :-/

Dzisiejszy status: 
napisane strony - 21 stron
dni urlopu do wykorzystania - 11 dni
dni do terminu zdania pracy - 51 dni
szanse na obronę w lipcu - niewielkie

piątek, marca 30, 2012

Gratislavia 2012

W ten weekend we Wrocławiu odbędzie się coroczny festiwal planszówek Gratislavia. Może być fajnie. Szkoda tylko, że w spisie dostępnych gier nie ma Battlestar Galactica, bo od jakiegoś czasu chcę ją wypróbować.



wtorek, marca 20, 2012

pod pretekstem ciała


środa, stycznia 04, 2012

Angkor

Jako, że wczorajszy dzień poszedł na zmarnowanie, dziś wstałyśmy wcześnie rano, wsiadłyśmy do zamówionego wcześniej tuk tuka i ruszyłyśmy zwiedzać świątynie. Tuk tuka umówiłyśmy sobie na całe trzy dni. Na koniec zawiezie nas też na lotnisko.

Zwiedzanie postanowiłyśmy zacząć od rzeczy mniejszych, by na koniec zostawić sobie najsmakowitsze kąski. Nie chciałybyśmy, żeby te smakowite zmniejszyły zachwyt nad mniej smakowitymi :-)

Swoją przygodę w kambodżańskiej dżungli zaczęłyśmy od dużego okręgu kompleksu - od świątyni Ta Prohm i stopniowo przemieszczałyśmy się w stronę Bayon. Całość robi nieziemskie wrażenie. Nic dziwnego, że Khmerzy wszystko nazywają "Angkor", który jest synonimem czegoś wspaniałego. Ich najbardziej popularne piwo to Angkor, większość hoteli w Siem Reap nazywa się Angkor, sklepy - Angkor i tak bez opamiętania.
Ciężko mi tutaj opisać moje wrażenia. Angkor jest ogromny. Jego nazwa oznacza po prostu "miasto", które prawdopodobnie w czasach jego świetności zamieszkiwało około miliona ludzi. Do końca nie wiadomo, dlaczego mieszkańcy porzucili je na pastwę dżungli. Nagle odeszli zostawiając wszystko za sobą. Teraz ludzie stopniowo odkrywają coraz to nowe lokacje ukryte w gęstwinie. Do jednej z nich - świątyni Ta Nei musiałyśmy dotrzeć na pieszo przez dżunglę. Tuk tuk nie bardzo chciał do niej jechać po piachu przypominającym trochę piasek na plaży. Dziwnie było na tej drodze. Dżungla na nas mlaskała.

Jednak mi najbardziej podobało się Bayon z jego 216 kamiennymi twarzami Jayavarmana VII wyrytymi na 54 wieżach świątyni (XII - XIII w.). Domniemane twarze króla smutno się do nas uśmiechały ze swoich wysokich wież.

Dzień postanowiłyśmy zakończyć zachodem słońca w świątyni Phnom Bakheng - podobno jednym z najlepszych punktów widokowych o tej porze dnia. Pełne entuzjazmu weszłyśmy na górę, na której znajduje się świątynia (można było też wjechać na słoniu), odstałyśmy swoje 45 min w kolejce do wejścia na jej obszar, w końcu weszłyśmy i... nic tam nie było. Słońce owszem zachodziło, ale nad równiną, a Angkor Wat, który spodziewałyśmy się zobaczyć, znalazłyśmy zupełnie z innej strony. Wielkie rozczarowanie. Jedynie słonie były fajne. Można je było nakarmić bananami sprzedawanymi w okolicznych straganach.

wtorek, stycznia 03, 2012

Siem Reap c.d.

A. całą noc chorowała. Ja też nie czuję się najlepiej. To chyba to khmerskie curry, które wczoraj jadłyśmy. I znowu opróżniamy nasze apteczki w poszukiwaniu leków na żołądek :-/ O świcie zwlokłam się z łóżka i poszłam na recepcję po dokładkę papieru toaletowego i kubek do rozpuszczania w nim leków. Znalazłam też śniadanie. Znowu trzeba dietę zastosować. Sama zjadłam na dole w towarzystwie bardzo pogryzionej przez komary Niemki (u nas Stefan chyba załatwiła latające pijawki, bo na nas nic się w nocy nie stołowało), a A. dostała śniadanie w postaci suchych tostów do łóżka. Ok. 12:00 grzecznie przeniosłyśmy się do naszego docelowego hotelu. Pokój mniejszy, łazienka mniejsza, ale przynajmniej jest czyściej. Szkoda tylko, że Stefan nie zdecydowała się przenieść razem z nami. Resztę dnia spędziłyśmy robiąc nic. Przespacerowałyśmy się tylko po miasteczku. Masy tu kramów z koszulkami, chustami, itp. dobrami dla turystów. Na nic więcej nie mamy siły :-(

poniedziałek, stycznia 02, 2012

w Siem Reap

Mamy własną jaszczurkę w pokoju! Nazwałyśmy ją Stefan. Siedzi na ścianie przy szafie i chyba obserwuje nowych lokatorów, czyli nas. Nie mamy moskitiery, ale mamy jaszczurkę. Może zje nam komary, które latają przy lampie? Może jest to takie standardowe wyposażenie pokoju?

W naszym hostelu Angkor Wonder najwyraźniej nie mają już miejsc (zrobiłyśmy rezerwację na 4 noce) i tylko na dzisiaj wrzucili nas do hostelu na przeciwko. Nie jest tu zbyt czysto :-/ Mam tylko nadzieję, że komary nas nie zjedzą, choć w sumie po 8h w autobusie z Phnom Penh jest mi już wszystko jedno. Wezmę prysznic, wysmaruję się Muggą i idę spać.

znowu w Phnom Penh

Znowu jesteśmy w Phnom Penh. Wydaje mi się jeszcze bardziej brudne i duszne nim przed pobytem na plaży :-( Nie chciałam do niego wracać. Już sama podróż była okropna. Autobus nam się po drodze popsuł, a klimy równie dobrze mogło nie być, tak słabo chodziła. Chyba wypociłam z siebie wszystko, co miałam. Na dworcu dorwałyśmy tuk tuka i gdy tylko kierowca odnalazł swój pojazd (nagle stwiedził, że nie wie gdzie go zostawił) pognałyśmy prosto do naszego hostelu Nomads na ulicy 108.

W Phnom Penh ulice nie mają nazw tylko numery. Co ciekawe budynki też mają numery, ale niekoniecznie po kolei i czasami zdarzają się też dwa budynki o tym samym numerze i tak w jednym rzędzie mogą stać obok siebie numery np. 13, 35, 7 i 28. Najwyraźniej ludzie wracając do miasta po ciężkich latach rządów Czerwonych Kmerów, którzy próbowali przerobić Kambodżę w samowystarczalne państwo rolnicze i zmusili całą ludność do niewolniczej pracy na roli, wybierali sobie numery dowolnie bez zwracania uwagi na jakikolwiek porządek i zachowania ich kolejności. Powoduje to pewne zamieszanie i trudności w znalezieniu podanego adresu.

Jednak nic nie dorówna zamieszaniu w autobusach. W drodze do Sihanoukville zostałyśmy zawiezione na zły dworzec i nasz autobus odjechał (pomyłka hostelu). Wściekłe musiałyśmy wrócić do hostelu, gdzie na szczęście naprawili swój błąd i zatrzymali prawidłowy autobus gdzieś w mieście i nas do niego zawieźli. Każda firma przwozowa ma tu najwyraźniej oddzielny dworzec i skąd indziej jadą autobusy firmy Paramount a skąd indziej np. Sorya. Prawdziwe szaleństwo.

Miałyśmy też okazję odwiedzić aptekę (A. ma poparzenia słoneczne). Martin w hostelu powiedział nam, gdzie się znajduje taka, w której powinny być prawdziwe leki. Dowiedziałyśmy się, że wiele aptek sprzedaje tu oszukane antybiotyki. Maść, którą A. nabyła chyba oszukana nie jest, bo najwyraźniej pomaga.

Dziś rano razem z Niemką Ann, z którą dzielimy pokój pojechałyśmy do pałacu. Jest on bardzo charakterystyczny ze swoimi złotymi, stożkowatymi dachami. Za panowania Czerwonych Khmerów został w dużej mierze zniszczony i ograbiony. Obecnie turyści mogą odwiedzać tylko ograniczony obszar w tym srebrną pagodę, której podłoga jest zrobiona z prawdziwego srebra. Pałac wewnątrz ma piękne wzorzyste kafelki i pokrycie ścian. Niestety nie można robić zdjęć. Na teren kompleksu trzeba też wchodzić odpowiednio ubranym, czyli zakryte ramiona i kolana, a przed wejściem do budynków trzeba ściągać buty i nakrycia głowy. Osoby, które nie mają okrcia mogą je kupić przy kasie oczywiście za odpowiednio podwyższoną cenę.

Naszym drugim punktem wycieczki było przerobione w muzeum więzienie Tuol Sleng, nazywane również S-21. To tutaj Czerwoni Khmerzy prowadzili przesłuchania swoich więźniów politycznych. Dawniej była to szkoła, ale sale lekcyjne zostały przerobione w maleńkie cele, a przyrządy do ćwiczeń na dziedzińcu w narzędzia tortur. Obecnie część pomieszczeń zawiera również zdjęcia więźniów i zmasakrowanych ofiar po torturach. Właśnie dlatego nigdy nie byłam w Oświęcimiu. Zbyt to wszystko masakryczne.

W tym miejscu skończyłyśmy naszą przygodę w Phnom Penh - mieście bardzo biednych i bardzo bogatych (chyba w żadnym innym mieście nie ma takiego skupiska Lexusów. Tutaj praktycznie co drugi samochód jest tej marki, a jeśli nie, to jest to albo Toyota albo Mercedes. Niesamowite!) O 13:00 mamy autobus do Siem Reap i mamy nadzieję, że tym razem trafimy na prawidłowy dworzec.

niedziela, stycznia 01, 2012

mały kawałek raju

Któż nie chciałby takiego znaleźć. Jak powiedział Pierre (Francuz poznany w Sunshine Cafe) raj to stan umysłu. Zgadzam się. Ja tu się czułam zupełnie jak w raju. Czas na plaży płynie leniwie i niezuważalnie, wypełniony gorącym słońcem, drobnym piaskiem, szmaragdowym morzem, pysznym jedzeniem i kolorowymi drinkami. Czegoż można pragnąć więcej od wakacji w tropikach? Czy może też być lepszy sposób na spędzenie pierwszego dnia Nowego Roku? Podobno to, jak się spędzi ten pierwszy dzień rzutuje na tym jaki będzie cały rok. Tak więc mam nadzieję, że mój będzie wypełniony słońcem, ciepłem i przygodą! :-) Do usłyszenia z Phnom Penh!