poniedziałek, września 14, 2009

Chengdu - Luoyang (1229km)

Jesteśmy już w Luoyang. Mam już wrażenie, że zaczynamy zbliżać się do końca naszej podróży.

Pociąg z Chengdu oczywiście był opóźniony i zamiast jechać 20h jechaliśmy jakoś 22h. Zdążyłam już się przyzwyczaić. Po wyjściu z dworca Luoyang lokalni przypuszczają atak na obcokrajowców. Każdy chce nam coś zaproponować: nocleg w hotelu, dojazd do Shaolin, grot Longmen, Xi'an. Zapewne można by tu załatwić wszystko, choć oczywiście płacąc za to z 5 razy więcej niż się powinno. Jednej kobiecie udało się nas namówić na zaprowadzenie do hostelu. Miała ten, który chciałyśmy i prowadziła za darmo (pewnie dostaje jakąś prowizję z hostelu od każdego sprowadzonego klienta). Jednak zamiast zaprowadzić nas do hostelu, zawiodła nas pod jakiś hotel. Ostro wkurzone kazaliśmy jej się odczepić i z mapą w przewodniku ruszyłyśmy do pobliskiego Mingyuan Youth Hostel. Naszym priorytetem tym razem była możliwość zrobienie prania, bo po konnej wędrówce nasze rzeczy są w opłakanym stanie. Dlatego pierwsze co, to upewniłyśmy się, że mają pralkę dla gości. Jednak, kiedy chciałyśmy iść robić pranie, wyszło na jaw, że owszem mają taką opcję, ale za 5RMB od rzeczy, gdzie jakaś pani zabiera wszystko do domu i tam pierze. Phi. I znowu zirytowane zabrałyśmy nasze bagaże, wymeldowałyśmy się i poszłyśmy szukać Luoyang Jujia Hostel, który stoi najwyżej w rankingu na www.hostelworld.com. Jednak znalezienie go okazało się nie być taką prostą sprawą. Ponieważ nie wiedziałyśmy jak do niego dotrzeć z dworca, postanowiłyśmy szarpnąć się na taksówkę. Taksówkarz oczywiście nie chciał nas zawieść z taksometrem, tylko zażyczył sobie 30RMB. Po targach zeszliśmy do 25RMB (powinno nas to kosztować tak na prawdę ok 17RMB).

Hostel okazał się prawdziwym zaskoczeniem.
Po pierwsze jest bardzo daleko od dworca, a po drugie znajduje się po prostu na 7 piętrze bloku mieszkalnego. Jest to zwykłe mieszkanie przerobione na pokoje gościnne. Mieści się tam max. 8 osób. Prowadzi go ojciec z małym synem. Właściciel jest na prawdę miły i pomocny, choć słabo mówi po angielsku (komunikacja odbywała się za pomocą tłumacza internetowego), jednak sam hostel wydaje się być raczej nielegalnym interesem. Choć oczywiście spisano nasze dane na specjalnej karcie meldunkowej, to jednak uważam, ze to tylko pic na wodę, szczególnie, ze mały zawsze sprowadza gości po schodach i wyprowadza z osiedla. No i nie pozwolił zrobić zdjęcia bloku. W sumie plusem jest cena (30RMB za noc) i to, że jest na prawdę czysto. Do tego darmowy Internet i co nas najbardziej interesowało - możliwość zrobienie prania, bo już się zaczynałam zastanawiać, w czym Będę chodziła przez kolejne dni.

W hostelu spotkałyśmy Włocha, który zaproponował nam kolacje z jego chińskimi znajomymi. Włoch rzucił pracę i podróżuje po świecie. Był już w Japonii i wyraźnie upaja się wolnością. Chińscy znajomi, którzy przedstawili się jako Garfield (dziewczyna jest fanka rudego kota) i chłopak Garfield, okazali być się bardzo mili. Pokazali nam starą część miasta i nawet byli w stanie opowiedzieć trochę o historii. Do tego dzięki nim spróbowaliśmy pysznych owoców na patyku zalanych cukrem. Mniam. Wyglądają jak małe jabłuszka. Nie mam pojęcia, co to za owoc.
Na kolacje poszliśmy do restauracji na tradycyjny dla tego regionu "bankiet wodny". Jest to zestaw od kilku do kilkunastu dań, głównie w formie zupowatej (dlatego bankiet nazywa się wodnym). Były na prawdę dobre. Najbardziej smakowały mi ziemniaki na słodko. Włoch został namówiony na udowodnienie, ze jest prawdziwym mężczyzną i razem z chłopakiem Garfield wypili butelkę 54% alkoholu, który wypalał przełyk (spróbowałam odrobinę). My pozostałyśmy przy piwie.

Po kolacji ruszyliśmy jeszcze do baru prowadzonego przez ich znajomego. Tam nastąpiły kolejne kolejki piwa i nauka pijańskiej gry w kości. Nasz Włoch zaczepiał każdą mijaną Chinkę i próbował jej powiedzieć po chińsku, że jest piękna. Niezbyt mu to wychodziło. Szczególnie, że "dzień dobry" po chińsku w jego wykonaniu brzmiało bardziej jak "siku", co wywoływało uśmiech na twarzach przechodniów.

Ostatecznie do hostelu wróciliśmy dobrze po północy. Zaniepokojony właściciel wydzwaniał już na telefon Garfield a jego syn stał na czatach przy bramie osiedla, by nas wprowadzić do środka.
Jak nic to musi być nielegalny interes.

    Okolica hostelu Luoyang Jujia - normalnie jak chińskie Podzamcze :-)


    Wnętrze autobusu w Luoyang




Przykładowe ceny:
Luoyang Jujia Hostel - 30RMB / noc
wodny bankiet - 31RMB / osobę
autobus miejski - 1RMB




Brak komentarzy: