niedziela, maja 31, 2009

kawowe zabawy

Ostatnio bawię się w robienie latte macchiato.
Chodzi mi o to, by w szklance były wyraźnie oddzielone kolory - dwa paski białe i jeden brązowy.


Im więcej kaw zalewam, tym lepiej mi wychodzi :-)
Przy trzeciej pod rząd jest już na ogól perfekcyjnie.
Sztuka polega na wlaniu najpierw spienionego mleka, a potem dopiero kawy małym strumieniem, tak by się nie zmieszała z mlekiem.
Na wierzch obowiązkowo cynamon i już nie obowiązkowo, ale dobrze widziana bita śmietana.
Przydałby się jeszcze syrop miętowy, ale jakoś nie mogę znaleźć :-(

czwartek, maja 28, 2009

placek marchewkowy

Moje kolejne podejście do ciasta marchewkowego, tym razem z innym przepisem, w końcu zaowocowało sukcesem. Już myślałam, że to ciasto nigdy mi się nie uda.
Wyszło idealne :-p


Składniki:
・ 30 dag marchewki
・ 4 jajka
・ 30 dag cukru
・ 25 dag mąki
・ 250 ml oleju
・ 5 dag mielonych orzechów laskowych
・ 2 łyżeczki cynamonu
・ szczypta soli
・ 2 łyżeczki proszku do pieczenia
・ filiżanka mocnego, osłodzonego naparu herbaty
・ lukier

Marchewki obrać, umyć i zetrzeć na tarce z małymi oczkami. Odcisnąć nadmiar soku.
Jajka utrzeć z cukrem na puszystą masę.
Ucierając dodawać stopniowo do masy mąkę i olej, orzechy, cynamon, sól i proszek do pieczenia.
Połączyć z marchewką.
Ciasto przełożyć do tortownicy.
Piec ok godziny w 180 stopniach.
Wyjąć z formy, ostudzić.
Nasączyć naparem z herbaty.
Polukrować.

Placek można ozdobić marcepanem - białą, cienko rozwałkowaną masą przykryć wierzch i boki cista. Do tego można np. ułożyć na nim marcepanowe marchewki dla ozdoby.

Sama nigdy nie robiłam masy marcepanowej. Wiem, że można kupić gotową w sklepie.
Znalazłam też takie przepisy do wypróbowania:

1.
50 dag obranych (najłatwiej obierać po sparzeniu) i zmielonych na proszek migdałów utrzeć z 50 dag cukru pudru i 4 białkami na plastyczną masę. Można dodać mniej cukru, a więcej migdałów. Można to też zabarwić barwnikami spożywczymi i porobić różne ozdoby (np małe marchewki) lub rozwałkować i położyć na cieście.

2.
Zmielić 2 szklanki suchych, obranych migdałów na proszek. Dokładnie ucierając, dodać małymi porcjami 2 szklanki cukru pudru. Dodać małymi porcjami sok z połówki cytryny i łyżkę wody. Cały czas ucierać aż masa będzie plastyczna. Przełożyć całość do posypanej cukrem pudrem miseczki i na 24h wstawić do lodówki.

poniedziałek, maja 25, 2009

wszędołazowe szaleństwo

Mamy w domu dodatkowe cztery kółka, na których w niedzielę postanowiłam nauczyć się jeździć.
Jest to quad, nazywany również atv, czy wszędołazem.
Wyobraźcie sobie połączenie samochodu terenowego z motocyklem i będziecie mieli quad.
Wjedzie na wszystko, przynajmniej w teorii.



Tak więc pełna zapału, rozpoczęłam naukę.
W sumie to nic trudnego.
Wystarczy tylko przestawić się, że sprzęgło jest w ręce, a biegi w nodze (na odwrót niż w samochodzie) i wszystko gra.
Najwięcej problemów sprawiło mi wrzucanie luzu, ale w końcu to też opanowałam :-D


Ubrałam długie spodnie (parzy w nogi), długi rękaw (wywrotka mogłaby być mało przyjemna) i kask (bezpieczeństwo przede wszystkim) i ruszyłam w leśną trasę prowadzącą do Kozic.
Trzy razy wpadłam w krzaki :-p
Za trzecim tak, że nie byłam w stanie sama go wytargać z powrotem na drogę.
Pozostawało albo dzwonić po pomoc, albo czekać aż ktoś się napatoczy.
No i napatoczyło się starsze małżeństwo i pomogło :-D


Wróciłam cała w błocie.
Dziś boli mnie dosłownie wszystko (od tego wydostawania się z krzaków), ale zabawa jest przednia.
Teraz przydałby się tylko jeszcze jeden pojazd, bo wiadomo, że we dwoje zawsze raźniej...

czwartek, maja 21, 2009

sushi

W końcu dałam się namówić na sushi.
Czyli ja robię, inni jedzą.
Wykorzystałam krewetki, które zalegały w zamrażalniku od grudnia.
Moje sushi jakoś nigdy mi do końca nie smakuje.
Nie wiem, co oni w nim widzą, że mnie tak zawsze męczą.

niedziela, maja 17, 2009

jarmark średniowieczny - part II

Drugi dzień jarmarku był w pewnym sensie bardziej lajtowy niż pierwszy.
Wyjechaliśmy po śniadaniu (żeby było sprawiedliwie innym samochodem ;-) ), pod górkę na szlaku też się nie spieszyliśmy


i pewnie dlatego nie zdążyliśmy już na walki rycerskie i jedyne, co udało mi się sfocić to rycerze w prywatnych ubrankach wracający do domu :-(


Potem chwila na obcykanie wejścia do zamku.
Tu widać charakterystyczne dla Grodna lwy przy bramie, a raczej jednego tym razem.
Jestem strasznie niezadowolona z tego zdjęcia (niebo przepalone, kolor do bani, wokół obstawione samochodami, więc kadr nie nadaje się do niczego) :-/
A tak chciałam lwy zamkowe pstryknąć :-(


Dalej chwila na małą sesję na terenie zamku.




Piwko.


Lody (wygrałam Big Milka :-D ).


Możliwość postrzelania z łuku.


Jak już nam się zamek znudził, postanowiliśmy przejść się do jeziora.


Bystrzyckie się nazywa.


I na brzegu ma masę szkaradnych domków (czy też budek kempingowych).
Ciekawe, czy ktoś to jeszcze wynajmuje??


Czyste też zbytnio nie jest.


Idąc i idąc...


...i idąc wzdłuż brzegu, dotarliśmy w końcu do tamy.


Dalej już drogą asfaltową w stronę, gdzie zostawiliśmy samochód (gdzieś tam pod szlakiem).


I nawet po drodze był punkt widokowy (nie pomnę, że z napisem "wstęp wzbroniony" :-) )


Aż w końcu dotarliśmy do punktu wyjścia, czyli Zagórza.


I nasz samochód też był tam, gdzie go zostawiliśmy :-)

sobota, maja 16, 2009

jarmark średniowieczny - part I

Jakiś czas temu postanowiłyśmy z moim BFFem, że jak wrócę do domu zaczniemy robić weekendowe wycieczki po okolicznych zamkach.
Na pierwszy ogień padł Zamek Grodno w Zagórzu Śląskim, gdzie właśnie w ten weekend trwał jarmark średniowieczny.

Kto zamek ów zbudował, nie jest do końca pewne. Prawdopodobnie był to Bolko I ok. XIVw., choć niektórzy datują go jeszcze wcześniej na wiek XIIw.
Obecnie ze starej warowni pozostały już praktycznie same ruiny murów i wieża.
Dzieje zamku są dosyć smutne, gdyż przez wieki ciągle zmieniał właściciela, aż w końcu w 1774r. został całkowicie opuszczony. W wyniku czego kilka lat później zawaliła się ściana południowa na górnym dziedzińcu, co spowodowało zniszczenie części skrzydła mieszkalnego.
Potem zamek stał się własnością wsi i nie wiadomo, co by z nim było gdyby nie wykupił go w 1823r. profesor Johann Gustaw Gottlieb Busching i nie zaczął remontu. Po śmirci profesora zamek znowu kilka razy zmienił właścicieli, ale był równocześnie stopniowo odnawiany i ostatecznie w 1904r. został zaadoptowany na schronisko z gospodą. Równocześnie urządzono w nim letni teatr i muzeum (meble, malarstwo, stara broń, zbroje, gobeliny, naczynia, itp). Po II wojnie światowej zamek został oczywiście ograbiony i zdewastowany. Podobno w skalnych podziemiach zamku zostały ukryte wspaniałe skarby i nawet było o tym głośno w związku z listami, jakie wysyłał do wrocławskiej gazety niemiceki saper, który rzekomo brał udział w ich ukrywaniu. Jednakże saper nigdy się nie ujawnił, a żadne skarby nie zostały odnalezione.
W latach 50tych prace remontowe zostały wznowione, a w 1965r. na terenie warowni otwarto Muzeum Regionalne PTTK i nazwano zamek Grodnem (wcześniej był to Kynsburg).

Do zamku prowadzi leśny szlak, który nie jest bardzo męczący z wyjątkiem jakiś 50 końcowych metrów stromego podejścia na Górę Chojna.

Najbardziej znaną, choć IMHO dosyć makabryczną atrakcją zamku jest sławetny szkielet Małgorzaty. Była ona córką herszta zbójów, który mieszkał w pobliskiej twierdzy Homole i pobierał haracz z całej okolicy. W owym czasie panem na zamku był podstarzały kasztelan, któremu też do zbójostwa daleko nie było. Właściciel Grodna dogadał się z hersztem zbójów i dostał za żonę młodą Małgorzatę, która zapewne zbytnio zachycona nie była, ale do gadania i tak nic nie miała. Pożycie państwa na zamku niezbyt się układało. W pewnym momencie do twierdzy przybył młody kawaler mający pomagać w umocnieniach warowni. Wpadł w oko Małgorzacie, choć nie wiadomo, czy do czegoś między nimi doszło. Gdy umocnienia były skończone, kasztelan ze swą świtą i żoną ruszył na oficjalny przegląd. Niestety pechowo poślizgnął się i spadł z murów do fosy. Przeżył, choć w bardzo kiepskim stanie i ostatecznie mu się zeszło. Jednak zanim umarł od obrażeń, oskarżył Małgorzatę o próbę zabójstwa i kazał ją żywcem zamórowć w lochu, a domniemanego kochanka łamać kołem. Zachowany szkielet Małgorzaty odkryto w XIXw. podczas renowacji zamku. Przeniesiono go do wnęki na pierwszym piętrze, gdzie przykuty łańcuchem stanowi atrakcję turystyczną. Na początku XXw. szkielet pochowano i w jego miejsce umieszczono plastikowy, ale ostatecznie kilkanaście lat temu znowu powrócono do oryginału. I tak Małgorzacie nie jest dane spoczywać w pokoju.


Nasz pierwszy dzień jarmarku, to jego program wieczorny, więc do zamku dotarłyśmy już o zmierzchu.


Niewątpliwą atrakcją była możliwość powłóczenia się za darmo po opustoszałym zamku.



Nawet udało się wspiąć na wieżę i zrobić kilka fotek Jeziora Bystrzyckiego o zmroku.


W dole widać światła z gościńca.


Zmęczone po wspinaczce i spacerku po komnatach zamkowych, zjdałyśmy po pajdzie chleba ze smalcem i ok godz. 21.30 uraczono nas pokazem zdjęć Sudetów i Tatr.


Ot, taki zabijacz czasu przed główną atrakcją wieczoru jaką miała być niewątpliwie inscenizacja... Dziadów w wykonaniu grupy teatralnej o poetyckiej nazwie William S. (hehehehe) . Tak, tak, chodzi o TE Dziady Mickiewicza. Już dawno nie miała przyjemości tak się wynudzić. Do tego zmarzłam, bo przedstawienie odbywało się na świeżym powietrzu, a pogoda w sobotę nie była najlepsza. Cały czas siąpiło. Dokładając do tego późną godzinę wieczorną wychodzi niezły ziąb.


Chociaż pobawiłam się moją zewnętrzną lampą błyskową ze skutkiem całkowitego prześwietlenia i oślepienia biednej istoty ludzkiej, która miała pecha odwrócić się w momencie, gdy nacisnęłam spust.



Używanie lampy muszę jeszcze bez wątpienia poćwiczyć.

Po zanudzeniu wszystkich na śmierć, organizatorzy chcąc wprowadzić pobudzający dreszczyk emocji, załatwili gościom na zamku napad zbójców i spektakularną obronę dzielnych rycerzy.
Dzięki ich nieopisanej waleczności zbójcy zostali ubici co do jednego.


Na koniec zaserwowano półgodzinny koncert muzyki barokowej i renesansowej w wykonaniu kwintetu stroikowego ze szkoły muzycznej w Wałbrzychu.


Po tych wszystkich atrakcjach goście zaczęli się rozchodzić i nagle okazało się, że jest ciemno, przed nami długa droga przez las, a ja w swej głupocie zapomniałam latarki, która pozwoliła by po ludzku pokonać szlak. Przez pierwsze 50m od zamku są latarnie, ale dalszy odcinek drogi tonął w całkowitych ciemnościach. Nie widziałam swojej ręki, a co dopiero mówić o drodze. Dobrze, że dużo zakrętów tam nie ma, bo pewnie bym na drzewo wlazła. Ostatecznie z pomocą światełka komórki jakoś udało nam się dobrnąć do wioski i samochodu.
Niech żyje nowoczesność :-D

środa, maja 13, 2009

I etap opalania - córka młynarza

Skoro już wróciłam do domu i mam do dyspozycji taras ze słońcem, postanowiłam nabrać koloru.
Stan wyjściowy:


wtorek, maja 12, 2009

auto-zgryzoty

Oto przyczyna mojego wszelkiego smutku dzisiaj:


Odebrałam auto z warsztatu.
Biedne straciło na mocy i kaszel je dręczył.
Wymiana cewki zapłonowej i przewodów pochłonęła sporą część mojej ostatniej pensji.
Portfel boli, ale co zrobić :-(

środa, maja 06, 2009

wciąż rozpakowywanie

Ponieważ moja podłoga wciąż jest zawalona stosem rzeczy, których nie mam gdzie wcisnąć, dostałam dziś SZAFKĘ!!

Zastanawiam się, czy ją przemalować.
Kolorystycznie trochę nie pasuje mi do reszty pokoju :-(


Poza tym napisałam dziś maila do mojej promotorki.
Aż się boję odpowiedzi, tak dawno się z nią nie kontaktowałam.
Rozmawiałam też z opiekunem studentów.
Mam czas do 30 września, by się obronić.
Trzeba brać się do roboty.

poniedziałek, maja 04, 2009

chlebek bananowy

Od bardzo bardzo dawna męczyła mnie ochota na ciacho bananowe.
No to w końcu je zrobiłam.


Przepis jest banalnie prosty:

Chlebek bananowy
・ 2 szklanki mąki pszennej
・ 12dkg masła
・ 2 jajka
・ 9 łyżek cukru
・ 1 łyżeczka proszku do pieczenia
・ 1 łyżeczka sody oczyszczonej
・ 4 łyżki mleka
・ 4 banany

Banany obieramy i rozgniatamy widelcem na w miarę gładką maziaję.
Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia, a sodę z mlekiem.
Masło ucieramy z cukrem dodając do tego po jajku, a następnie mąkę z proszkiem, mleko z sodą i banany.
Dokładnie wszystko miksujemy.
Tłuścimy blachę, posypujemy ją mąką lub bułką tartą i wlewamy ciasto.
Pieczemy w 180 stopniach przez ok. 30min.

Mniam... :-)

nowy rozdział

Już 3 dni jestem w domu i rozdział toruński wydaje mi się być definitywnie zakończony, choć z drugiej strony nigdy nie wiadomo, co będzie :-)
Zaaklimatyzowanie się i stworzenie sobie jakiegoś trybu dnia nie jest taką prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać.
Wciąż jestem w trybie rozpakowywania, segregowania, układania.
Do tego mam masy rzeczy, które chcę zrobić (lub porobić), a mam o dziwo niewystarczającą ilość czasu. Np dziś spałam tylko 4h.
Może jak minie kilka dni, to wszystko się unormuje.