sobota, maja 16, 2009

jarmark średniowieczny - part I

Jakiś czas temu postanowiłyśmy z moim BFFem, że jak wrócę do domu zaczniemy robić weekendowe wycieczki po okolicznych zamkach.
Na pierwszy ogień padł Zamek Grodno w Zagórzu Śląskim, gdzie właśnie w ten weekend trwał jarmark średniowieczny.

Kto zamek ów zbudował, nie jest do końca pewne. Prawdopodobnie był to Bolko I ok. XIVw., choć niektórzy datują go jeszcze wcześniej na wiek XIIw.
Obecnie ze starej warowni pozostały już praktycznie same ruiny murów i wieża.
Dzieje zamku są dosyć smutne, gdyż przez wieki ciągle zmieniał właściciela, aż w końcu w 1774r. został całkowicie opuszczony. W wyniku czego kilka lat później zawaliła się ściana południowa na górnym dziedzińcu, co spowodowało zniszczenie części skrzydła mieszkalnego.
Potem zamek stał się własnością wsi i nie wiadomo, co by z nim było gdyby nie wykupił go w 1823r. profesor Johann Gustaw Gottlieb Busching i nie zaczął remontu. Po śmirci profesora zamek znowu kilka razy zmienił właścicieli, ale był równocześnie stopniowo odnawiany i ostatecznie w 1904r. został zaadoptowany na schronisko z gospodą. Równocześnie urządzono w nim letni teatr i muzeum (meble, malarstwo, stara broń, zbroje, gobeliny, naczynia, itp). Po II wojnie światowej zamek został oczywiście ograbiony i zdewastowany. Podobno w skalnych podziemiach zamku zostały ukryte wspaniałe skarby i nawet było o tym głośno w związku z listami, jakie wysyłał do wrocławskiej gazety niemiceki saper, który rzekomo brał udział w ich ukrywaniu. Jednakże saper nigdy się nie ujawnił, a żadne skarby nie zostały odnalezione.
W latach 50tych prace remontowe zostały wznowione, a w 1965r. na terenie warowni otwarto Muzeum Regionalne PTTK i nazwano zamek Grodnem (wcześniej był to Kynsburg).

Do zamku prowadzi leśny szlak, który nie jest bardzo męczący z wyjątkiem jakiś 50 końcowych metrów stromego podejścia na Górę Chojna.

Najbardziej znaną, choć IMHO dosyć makabryczną atrakcją zamku jest sławetny szkielet Małgorzaty. Była ona córką herszta zbójów, który mieszkał w pobliskiej twierdzy Homole i pobierał haracz z całej okolicy. W owym czasie panem na zamku był podstarzały kasztelan, któremu też do zbójostwa daleko nie było. Właściciel Grodna dogadał się z hersztem zbójów i dostał za żonę młodą Małgorzatę, która zapewne zbytnio zachycona nie była, ale do gadania i tak nic nie miała. Pożycie państwa na zamku niezbyt się układało. W pewnym momencie do twierdzy przybył młody kawaler mający pomagać w umocnieniach warowni. Wpadł w oko Małgorzacie, choć nie wiadomo, czy do czegoś między nimi doszło. Gdy umocnienia były skończone, kasztelan ze swą świtą i żoną ruszył na oficjalny przegląd. Niestety pechowo poślizgnął się i spadł z murów do fosy. Przeżył, choć w bardzo kiepskim stanie i ostatecznie mu się zeszło. Jednak zanim umarł od obrażeń, oskarżył Małgorzatę o próbę zabójstwa i kazał ją żywcem zamórowć w lochu, a domniemanego kochanka łamać kołem. Zachowany szkielet Małgorzaty odkryto w XIXw. podczas renowacji zamku. Przeniesiono go do wnęki na pierwszym piętrze, gdzie przykuty łańcuchem stanowi atrakcję turystyczną. Na początku XXw. szkielet pochowano i w jego miejsce umieszczono plastikowy, ale ostatecznie kilkanaście lat temu znowu powrócono do oryginału. I tak Małgorzacie nie jest dane spoczywać w pokoju.


Nasz pierwszy dzień jarmarku, to jego program wieczorny, więc do zamku dotarłyśmy już o zmierzchu.


Niewątpliwą atrakcją była możliwość powłóczenia się za darmo po opustoszałym zamku.



Nawet udało się wspiąć na wieżę i zrobić kilka fotek Jeziora Bystrzyckiego o zmroku.


W dole widać światła z gościńca.


Zmęczone po wspinaczce i spacerku po komnatach zamkowych, zjdałyśmy po pajdzie chleba ze smalcem i ok godz. 21.30 uraczono nas pokazem zdjęć Sudetów i Tatr.


Ot, taki zabijacz czasu przed główną atrakcją wieczoru jaką miała być niewątpliwie inscenizacja... Dziadów w wykonaniu grupy teatralnej o poetyckiej nazwie William S. (hehehehe) . Tak, tak, chodzi o TE Dziady Mickiewicza. Już dawno nie miała przyjemości tak się wynudzić. Do tego zmarzłam, bo przedstawienie odbywało się na świeżym powietrzu, a pogoda w sobotę nie była najlepsza. Cały czas siąpiło. Dokładając do tego późną godzinę wieczorną wychodzi niezły ziąb.


Chociaż pobawiłam się moją zewnętrzną lampą błyskową ze skutkiem całkowitego prześwietlenia i oślepienia biednej istoty ludzkiej, która miała pecha odwrócić się w momencie, gdy nacisnęłam spust.



Używanie lampy muszę jeszcze bez wątpienia poćwiczyć.

Po zanudzeniu wszystkich na śmierć, organizatorzy chcąc wprowadzić pobudzający dreszczyk emocji, załatwili gościom na zamku napad zbójców i spektakularną obronę dzielnych rycerzy.
Dzięki ich nieopisanej waleczności zbójcy zostali ubici co do jednego.


Na koniec zaserwowano półgodzinny koncert muzyki barokowej i renesansowej w wykonaniu kwintetu stroikowego ze szkoły muzycznej w Wałbrzychu.


Po tych wszystkich atrakcjach goście zaczęli się rozchodzić i nagle okazało się, że jest ciemno, przed nami długa droga przez las, a ja w swej głupocie zapomniałam latarki, która pozwoliła by po ludzku pokonać szlak. Przez pierwsze 50m od zamku są latarnie, ale dalszy odcinek drogi tonął w całkowitych ciemnościach. Nie widziałam swojej ręki, a co dopiero mówić o drodze. Dobrze, że dużo zakrętów tam nie ma, bo pewnie bym na drzewo wlazła. Ostatecznie z pomocą światełka komórki jakoś udało nam się dobrnąć do wioski i samochodu.
Niech żyje nowoczesność :-D

Brak komentarzy: