wtorek, grudnia 09, 2008

Wspomnienia z wakacji

Robiąc porządki w swoich zbiorach zdjęć, doszłam w końcu do folderu lipcowego z moimi wspomnieniami z Krakowa i pomyślałam, żeby umieścić na blogu zaległy wpis (bardzo zaległy).

W sumie nie wiem, co mnie natchnęło, żeby jechać do Krakowa. Może to, że choć byłam tam dwa razy, to nigdy tak na prawdę nie miałam okazji, żeby swobodnie sobie po nim pochodzić i zobaczyć z bliska wszystko, co mnie zainteresuje.

Raz pojechaliśmy z rodzicami, kiedy byłam mała i niewiele pamiętam. Chyba spędziliśmy tam tylko jeden dzień w drodze do bądź z Zakopanego, a za drugim razem z wycieczką klasową w czasach liceum, kiedy też wszystko oglądaliśmy na szybko, bo mieliśmy mało czasu, a nauczycielka chciała pokazać jak najwięcej (nie wspominając, że zakwaterowanie, żeby było tanio i daleko od Centrum) i ostatecznie nic nie można było dokładnie zobaczyć. Nie dało się pospacerować, poczuć, po napawać się tą niepowtarzalną atmosferą Krakowa, której nie posiada żadne inne miasto.
Tym razem mi się udało.

Zarezerwowałam hotel, kupiłam bilety, spędziłam całą noc w pociągu Toruń-Kraków i rano 15 lipca byłam w najpiękniejszym mieście Polski.
Wspaniałe uczucie.
Od razu na dworcu zaopatrzyłam się w przewodnik i mapę, żeby na spokojnie móc sobie zaplanować pięć dni napawania się.
Hotel Pollera okazał się być bardzo sympatycznym miejscem w starym stylu bardzo pasującym do mojego wyobrażenia o Krakowie. Niestety wrażenie psuła dosyć mocno kuchnia w przyhotelowej restauracji. Nikomu jej nie polecam. Śniadania (wliczone w cenę pokoju) były zjadliwe, ale inne posiłki już nie. Po pierwszej próbie darowaliśmy sobie tamtejsze obiady. Plusem była lokalizacja - hotel mieści się na jednej z uliczek odchodzących od Starego Rynku. Bardzo wygodne. Do tego pod oknami ciągle przejeżdżały bryczki, co bardzo mi się podobało.



Pierwszy dzień był raczej spokojny z najbardziej typowymi zabytkami w planie:


Widok na Stary Rynek z wieży kościoła Mariackiego. Pana grającego hejnał na trąbce też udało nam się z bliska obejrzeć.


Uliczni malarze przy Bramie Floriańskiej.


Postój dorożek na Starym Rynku i Kościół Mariacki w tle.


"Galowe" konie.


Droga na Wawel.

Obejrzenie Wawelu zajęło nam cały dzień. Nawet dobrze nam się złożyło, bo akurat padało i nie było sensu chodzić po mieście. Niestety o późnej godzinie jaką jest 9 rano wszystkie bilety do komnat królewskich (ograniczona ilość dziennie) były już wyprzedane, więc jeśli ktoś chce je też obejrzeć, musi wstać umiarkowanie wcześniej. W sumie bilety wydaje mi się, że wszystkie są w ustalonych ilościach na dzień, ale tych innych (inne komnaty, skarbiec, dzwon, itd) było dużo.



Za to dzwon Zygmunta udało nam się obejrzeć, a nawet dotknąć, choć ludzi było co niemiara.


Dzwon Zygmunta w katedrze wawelskiej. Do niedawna największy (od 2004r. największy jest Dzwon Maryja Bogurodzica z Bazyliki Matki Boskiej Licheńskiej), za to wciąż najsłynniejszy polski dzwon. Podobno został odlany ze zdobytych armat w 1520r. Są na nim herby Polski i Litwy, a także św. Zygmunt i św. Stanisław. Dotknięcie serca dzwonu przynosi szczęście, ale jeśli serce pęknie oznacza to złe czasy dla Polski (ostatnio pękło w 2000r.)

W Krakowie zachwyciła mnie dzielnica żydowska - Kazimierz. Tu byłam po raz pierwszy. W jakiś szczególny sposób to miejsce jest inne od reszty miasta. W każdym razie starego miasta. Widać tu silny wpływ kultury żydowskiej: synagogi, cmentarze żydowskie, restauracje z żydowskimi potrawami (bardzo smaczne). Ludzie wyglądają i zachowują się trochę inaczej. A może to tylko urok tego miejsca sprawia, że ludzie też wydają się inni. Będąc tam czułam się trochę jakbym była w obcym kraju, a nie w Polsce. Wchodząc do restauracji miałam dziwne wrażenie, że na pewno nie usłyszę z ust kelnera języka polskiego.





Jeśli ktoś ma ochotę do Kazimierza może dojechać ze Starego Rynku dorożką. Woźnica dowozi na miejsce, a potem czeka tak długo, aż klient zdecyduje się wracać. Sama też chciałam, ale ostatecznie mi się nie udało :(


Tutaj zainteresował mnie stary samochód ze starymi walizkami na dachu i człowiek siedzący na nim - ta scena to jakby kwintesencja tej niezwykłości Kazimierza.


A tu kolejne ciekawe miejsce Kazimierza - pub w stylu Hawana??


Kolejny dzień to znowu Miasto Lokacyjne, choć tym razem z nastawieniem na muzea. Miałam w planach Muzeum Narodowe w Sukiennicach, ale niestety do 2010r. jest nieczynne z powodu remontu. Ostatecznie obejrzeliśmy tylko Muzeum Czartoryskich ze szczątkami mumii ludzkich, Damą z łasiczką, itd. oraz dotarliśmy do trochę oddalonego Gmachu Głównego Muzeum Narodowego, gdzie tymczasowo jest przeniesiony z Sukiennic "Hołd Pruski" Matejki. Szczęśliwy traf. Poniżej kilka ujęć z Muzeum Czartoryskich, gdzie niestety musiałam zapłacić za możliwość robienia zdjęć.
















Wakacyjny wyjazd zakończyliśmy nalotem na Cmentarz Rakowiecki (zdjęcia być może dołączę później, bo tych jeszcze nie zdążyłam poPSuć) i oczekiwaniem na nocny pociąg do Torunia w knajpkach Starego Rynku, a trzeba powiedzieć, że jedzenie w nich było wyjątkowo smaczne. Pizza na cieniutkim cieście - mniam, albo owoce morza w delikatnej panierce - jeszcze większe mniam. Nic dziwnego, że z Krakowa wróciłam z dodatkowymi 2kg wagi. Zamiast takiej pamiątki wolałam aniołka, z typu jak widać poniżej, ale ostatecznie wróciłam bez niego. (Miałam chrapkę na pierwszego po prawej.)


środa, listopada 05, 2008

zmiany czy ich brak

Od jakiegoś czasu próbuję uzupełnić mojego bloga i bardzo marnie mi to idzie.
Wprawdzie miałam cały zeszły miesiąc wolny, ale ostatecznie wtedy też mi się nie udało.

W zeszłym tygodniu wróciłam do Torunia, by znowu podjąć pracę w tym samym miejscu, co dotychczas. Z tą jedną różnicą, że tym razem musiałam sama wynająć sobie mieszkanie.
Dlatego też przyjechałam do Torunia w środę, wieczorem byłam już umówiona z agentem nieruchomości i obejrzałam 5 mieszkań. Po namyśle zdecydowałam się na to:


Salon z aneksem kuchennym

Spodobały mi się te wielkie czerwone maki na ścianie. No i jest TV, co znacznie ułatwia granie ;-) Na kanapę też nie mogę narzekać, bo całkiem wygodna. Wczoraj na niej usnęłam i obudziłam się o 4 nad ranem, by przenieść się na łóżko. Dodam, że mimo to wciąż jeszcze funkcjonuję.


Sypialnia z wielkim łożem

Przytargałam do niej komodę z kuchni. Nie wiem, dlaczego pierwotnie tam wylądowała.


Łazienka z rybkami


Widok z okna

Do mieszkania przynależy całkiem spory taras z trawą. Jak się zrobi cieplej można na nim urządzić fajnego grilla. Nawet jest tam nie zbędne wyposażenie. Nie wiem tylko w jakim stanie.

sobota, czerwca 21, 2008

Z serii różnice kulturowe i znajomość obcego kraju.

-Czy macie w Polsce lasy bambusowe?
-Nie.
-To co jedzą pandy??
-...

pożegnanie

Przed wejściem czeka śnieżnobiały mercedes.
Pan K. ubrany w garnitur idzie jeszcze na ostatniego papierosa z kolegami.
Powoli zbierają się pracownicy, którzy chcą go pożegnać.
Pojawiają się kwiaty, czekoladki.
Wszyscy biją brawa.
Na koniec jeszcze obowiązkowo grupowe zdjęcie.



Tak wyglądało pożegnanie jednego z naszych Japończyków, który po roku pracy na zesłaniu szczęśliwie wraca do domu. Trochę zaskoczyła mnie jego forma. To, że odbyło się z pewnego rodzaju pompą :)

niedziela, czerwca 15, 2008

tydzień bez słodyczy

Zrobiłyśmy sobie z Manią tydzień bez słodyczy.
Od tak sobie, dla odmiany.
Ciężko było.
Od poniedziałku do poniedziałku.
A różne rzeczy kusiły.

Czekoladka od Pana O. Prosto z Japonii. Oj, kusiła, kusiła :]

niedziela, czerwca 08, 2008

magisterki czas

W ramach zabierania się za magisterkę (beznadziejny Kuba już swoją złożył i nawet ma wyznaczoną datę obrony :/), postanowiłam mobilizować się w sposób wizualny, czyli wyciągnęłam książkę, którą powinnam teraz namiętnie czytać i położyłam ją w miejscu widocznym. No dobra, widocznym tylko czasami, gdy nie nagromadzają się na nim masy innych rzeczy, które ostatecznie maskują ów bodziec i niwelują mój świetny pomysł.
Może przeniosę ją niedługo w pobliże łóżka, by się bardziej mobilizować...

niedziela, marca 30, 2008

okolica

Od jakiegoś czasu myślę o swoim blogu, że taki sobie stoi zapomniany, ale jakoś nie mam czasu by się nim zając. Wciąż mam masy innych rzeczy, które chcę zrobić w pierwszej kolejności. Ostatnio każdy poranek poświęcam na coś innego (znowu pracuję w trybie popołudniowym). Jednego dnia zakupy, innego odpisywanie na maile, itd.

Już wcześniej miałam zamiar wrzucić tu parę zdjęć z mojego nowego mieszkania (to już trzecie odkąd przyjechałam do Torunia), ale jakoś się nie złożyło, a zdjęć wciąż przybywa.
A że wczoraj pomagałam przy przeprowadzce Kuby, stwierdzam, że to dobry moment na temat mieszkaniowy :)

Tym razem wylądowałam na Starym Mieście.
Mieszkanie jest znośne, choć nie tak fajne, jak to poprzednie.
Najpierw mój pokój. Tym razem dostał mi się duży :D


Niepotrzebna, poobcierana sofa i szafki w kiepskim kolorze, do którego jednak można się przyzwyczaić po pewnym czasie. Sofa służy mi jako miejsce rzucania ubrań, które zwykle staram się posprzątać w weekend (jeśli się uda).


Pod oknem stół (świetnie nadaje się do mahjonga po przysunięciu do łóżka), z przodu łóżko (typ rozkładany, czyli zawsze sturlasz sie do środka, nie ważne jak się ułożysz) i na szafkach mini TV z przepalonym kineskopem, który daje obraz w mdło-różowym kolorze. Nie sprzyja to grom, choć pasuje kolorystycznie do mojego PS2.


To kuchnia. Choć tego pewnie nie muszę pisać. Drzwi prowadzą do pokoju mojej współlokatorki.


A to pokój Mani. Bardzo, bardzo mały. Ale przynajmniej ma drzwi. Bo ja nie mam. Mój pokój łączy się naturalnie z przedpokojem, co jest trochę uciążliwe.

Problem z tym mieszkaniem polega na tym, że nie jest przystosowane dla dwóch osób. Mały pokój jest... po prostu mały. Można się nabawić klaustrofobii mieszkając w nim. No a mój nie posiada drzwi, co ogranicza moją prywatność. Czyli w Guitar Hero zbyt głośno to sobie nie pogram.


Z zewnątrz wygląda to tak. Nie polecam wjeżdżać samochodem, bo potem trzeba cofać się tyłem.
Z parkowaniem na Starówce jest istny koszmar. Zdarzało mi się objechać Stare Miasto i cztery razy, zanim znalazłam wolne miejsce. Do tego parkowanie płatne także w soboty. Nie tylko w tygodniu od 8-18.


Na ogół parkowałam tutaj. Nawet widać mój samochód ;) Ale ponieważ od marca chodzę na popołudnia, musiałam wykupić sobie parking, bo płacenie za postój na Starówce zupełnie by mi się nie opłacało.


To znalazłam na ścianie budynku przy ulicy Żeglarskiej. Automatycznie przyciągnął mój wzrok i musiałam zrobić mu zdjęcie.


Tutaj moja najbliższa brama. Jeśli prze nią przejdę i zejdę ścieżką do rzeki, znajdę się przy parkingu, gdzie zostawiam samochód. W sumie niedaleko.


A to ogólny widok na mury miejskie od strony Wisły. Trzeba przyznać, że jest bardzo malowniczo.


Na koniec nowy mieszkaniec Torunia. Jest to pręgierz w kształcie osiołka. Jego pierwowzór stał właśnie przy zbiegu ulic Mikołaja Kopernika i Żeglarskiej w XVII wieku. Koło budynku straży miejskiej. Pierwszy osiołek był wykonany z drewna, a na grzbiecie miał obicie z blachy. Sadzano na niego mieszczan i strażników, którzy coś przewinili. W ten sposób stawali się pośmiewiskiem gawiedzi, a dodatkowo blacha wbijała im się w siedzenie. Jeżeli występek był wyjątkowo ciężki, dodatkowo przymocowywano biedakowi do nóg ołów, by go bardziej obciążyć. Prawdziwy pręgierz stał do 1797r. a potem zaginął. Obecny osiołek jest odlany z metalu i może wytrzymać ciężar nawet do 500kg (ciekawe kogo zamierzają na nim sadzać, a podobno ma być atrakcją dla turystów, w szczególności dla dzieci). Na koniec dodam tylko, że wykonanie i montaż osiołka kosztowało 40tys. zł. Najwyraźniej Toruniowi nieźle się powodzi.

czwartek, lutego 14, 2008

Walentynki??

Co robi tłumacz 14 lutego?
Oczywiście siedzi w pracy.




A po pracy nawet jeśli chce zjeść kolację w jakiejś przyjemnej knajpce, to i tak nie może, bo nigdzie nie ma miejsc. Oczywiście mając na głowie inne rzeczy, nie pomyślał nawet, że trzeba zrobić rezerwację.
Ostatecznie zjedliśmy w barze wegetariańskim.
Tam chyba zawsze są miejsca...

wtorek, stycznia 29, 2008

nowe lokum

Po długim czasie niepewności i wielkim zamieszaniu spowodowanym przetasowaniem tłumaczy związanym z końcem miesiąca, ostatecznie wiem, gdzie się przeprowadzam, choć może "ostatecznie" to nie jest dobre słowo, bo w tej firmie nic nie jest ostateczne.

Początkowo miała to być bardzo bliska okolica, czyli mieszkanie po Michale po drugiej stronie ulicy, ale jednak Michał zostaje na dłużej, więc wynajęto nowe mieszkanie na Starym Mieście.

Od czwartku prawdopodobnie będę mieszkała w pobliżu tego zabytku:




Stare Miasto i sąsiedztwo Krzywej Wieży ma swoje plusy i minusy.
Plusem jest oczywiście lokalizacja. Nie podejrzewam też, bym miała jakieś większe problemy z dojazdem do pracy, po prostu będę musiała wstawać 10min wcześniej. Blehh...

Zaś minusem jest również... lokalizacja, bo w okolicach Starego Miasta po prostu nie ma gdzie zaparkować, bo praktycznie wszędzie trzeba płacić. Nie mam pojęcia, gdzie będę zostawiała samochód. Szczególnie martwiący jest weekend. W normalnym mieście w weekendy postoje są zwykle darmowe, ale nie w Toruniu. Tu nawet Cinema City jest najdroższym kinem tej sieci w kraju :/

Pod tym względem kicha.
Jutro dowiem się, gdzie parkuje Jan, który teraz zajmuje owo mieszkanie. Choć on mieszka w nim dopiero od wczoraj (a pojutrze ma się już wyprowadzić, pewnie nie jest zachwycony) i nie ma pojęcia jak wygląda sprawa z weekendami.

czwartek, stycznia 24, 2008

praca jak każda inna

Praca po Nowym Roku wysysa ze mnie wszystkie siły. Pewnie nie przestawiłam się jeszcze na tryb poranny. Czyli taki w jakim pracuje większość normalnych ludzi. Lepiej funkcjonowałam pracując od 11 do 23 niż jak teraz od 8 do 17.
Wracam koło szóstej do domu i po prostu odpływam. Od paru dni wciąż usypiam z zapalonym światłem i budzę się w środku nocy by je zgasić... Porażka.

W fabryce też nic ciekawego się nie dzieje. Produkcja na jedną zmianę na jednej linii nie zapewnia wielu wrażeń. Nowa obsługa japońska stanowi raczej tło, niż aktywny czynnik procesu i nie wymaga wielkiej uwagi ze strony tłumacza. Teraz bardziej sprawiam pozory, że pracuję (albo nawet już tych pozorów nie sprawiam) niż faktycznie pracuję. Jedyną dawkę emocji zapewniają mi codzienne spotkania produkcyjne, które biją wszelkie rekordy czasu trwania. W zeszłym tygodniu każde było po 2.5h, w tym na szczęście zrobiły się trochę krótsze. Choć bez wątpienia nie wpłynął na to fakt, że ich tłumacz już ledwo chrypi, bo kiedy inni powiedzą po parę zdań, ja wciąż muszę tłumaczyć wszystko.

Choć wracam teraz na tyle wcześnie, że mogłabym coś efektywnego jeszcze porobić, to jednak jedyne na co mam ewentualną ochotę, to Guitar Hero.
W zeszłym tygodniu nabyłam najnowszą odsłonę na PS2 z bezprzewodową gitarą-kontrolerem. Sprzedawca z Allegro się popisał i zamówioną grę miałam już następnego dnia. Niestety kurier już się nie popisał stwierdzając, że przesyłki dostarczają tylko do 16, więc musiałam sama jechać ją odebrać :/



Obklejenie jej nalepkami, które wchodzą w skład zestawu, było bardzo poważną decyzją wymagającą dłuższej chwili zastanowienia :)



W niedzielę wyprowadziła się moja dotychczasowa współlokatorka i bez większego namysłu przeniosłam się do dużego pokoju z telewizorem, by móc grać, gdy tylko będę miała na to ochotę. Dobrze zrobiłam, bo jeszcze tego samego dnia niespodziewanie wprowadził się ktoś nowy.
Teraz zaczyna się okres przetasowań wśród tłumaczy i mieszkań. Ja sama zostaję w Toruniu, ale muszę zmienić mieszkanie. Tak więc w przyszły czwartek czeka mnie męcząca przeprowadzka w nowe miejsce.
Byle tylko było TV...

środa, stycznia 09, 2008

2008

By dobrze zacząć nowy rok...