czwartek, września 03, 2009

Wielki Mur

Z samego rana pognałyśmy na Wielki Mur. Tym razem na część oddaloną o 90km od Pekinu - Mutianyu.
Miałyśmy cichą nadzieję, że widoczność będzie lepsza niż w mieście, ale niestety trochę się przeliczyłyśmy i nie było nawet kawałka niebieskiego nieba. Najwyraźniej smog jest wszędzie w okolicach Pekinu. Cóż, trudno. Mur i tak był niesamowity :-)
Spędziłyśmy na nim bardzo przyjemne, ale i męczące 2h z hakiem.
Nawet Polaków spotkałyśmy (szczęściarze, na konferencję do Chin przyjechali i przy okazji sobie zwiedzają).







































Z hostelu o 8.00 rano odebrali nas ludzie z CITS.
Szybko się przekonałam, że dla chińskich kierowców głównym narzędziem sygnalizacji wcale nie są migacze, tylko klakson. Trąbią nim zawsze, kiedy zmieniają pas, wyprzedają, po prostu jadą...
Pasy bezpieczeństwa też mogłyby nie istnieć, chociaż przy wjeździe na autostradę był znak "zapnij pasy", a w każdym razie takie miało to oznaczenie po angielsku. Może pod chińskimi znakami kryło się tam zupełnie coś innego.

Niestety tym razem wycieczka z CITS (China International Travel Service) trochę nas rozczarowała. Miałyśmy dobre wspomnienia po Datong 3 lata temu, gdzie na prawdę wszystko było super zorganizowane i czas wykorzystany do maksimum. Jednak okazuje się, że jeśli chodzi o Pekin i zapewne inne popularne miejsca, lepiej jakoś samemu dojechać niż decydować się na wycieczkę.
W drodze na mur oczywiście zatargali nas do fabryki tradycyjnych wyrobów chińskich (naczynia, itp.). Zaś w drodze powrotnej do fabryki jedwabiu, gdzie usilnie starano nam się sprzedać bardzo dobrą dla alergików i ogólnie zdrową kołderkę z jedwabiu i do domu herbaty (po naszych usilnych odmowach wizyty w owym przybytku ostatecznie wzięli nas na litość, mówiąc, że to firma tak im każe i będą mieli kłopoty, jak nie pójdziemy). W domu herbaty pokazali nam jak należy trzymać palce pijąc określony rodzaj herbaty, ale jakoś nie zapamiętałam. Dali nam do spróbowania cztery rodzaje z czego najbardziej mi smakowała herbata lychee i pierwszej jakości oolong. Oczywiście ceny zawrotne (mały zestaw 120RMB, duży 200RMB, jedno małe pudełko 50RMB, jeden kwiatek herbaciany 10RBM) i nic nie kupiłyśmy. W Szanghaju odwiedzimy naszą znajomą herbaciarnię i może tam się zaopatrzymy, jak finansów wystarczy.
Jednak gwoździem do trumny CITS była na końcu prośba o napiwek dla kierowcy.
No kurcze, umowa była, że płacimy po 200RMB za transport i przewodnika, więc jak dla mnie kierowca też w to był wliczony. Głupio zrobiłyśmy dodając po 10RMB owego "napiwku", choć po minie było widać, że spodziewali się nie wiem, co najmniej 100RMB :-/
Na przyszłość trzeba się jednak tłuc 3h miejskimi autobusami.

Po powrocie do miasta w końcu wybrałyśmy się na chińskie pierożki.
Pyszne były :-)






Pyszne pierożki z mięsem.
Najzabawniejsze było zamawianie
ich z użyciem kartki i długopisu,
by wyjaśnić jakie i ile.
(brak menu w formie papierowej - 
jedynie tablica nad kasą)

















Coś nowego w chińskiej restauracji - 
zakaz palenia i to przestrzegany!!















Kilka cen dla potomnych:
wstęp na mur Mutianyu - 40RMB
w obie strony wyciągiem - 55RMB
transport i przewodnik CITS - 200RMB
parking pod murem - 5RMB
opłata za autostradę - 20RMB
pierożki (6szt) - 5.20RMB
piwo - 4RMB

Brak komentarzy: