środa, grudnia 24, 2014

Angkor c.d.

Kolejny dzień w świątyniach rozpoczęłyśmy ponownie bardziej odległymi atrakcjami, a mianowicie pojechałyśmy do Kbal Spean, gdzie w niepozornym strumyku z małym wodospadem kryją się zapomniane płaskorzeźby poświęcone hinduskim bóstwom takim jak Shiva czy Vishnu. Ów strumyk zaś jest ukryty na wzgórzu pośród dżungli i trzeba się do niego wspinać ok. 2 km z parkingu u podnóża.

Droga do Kbal Spean:

 

 
Na górze:
 
 
 
Kolejna na naszej drodze była Banteay Srei, czyli różowa świątynia poświęcona Shivie i uważana z jedną z najpiękniejszymi płaskorzeźbami na świecie i to zachowanymi w bardzo dobrym stanie. Do tego świątynia jest bardzo malowniczo otoczona jeziorkiem, co tylko dodaje jej uroku.
 
Banteay Srei:
 
 
 
 
Nakręciłam też filmiki:
 
I drugi:
 
W drodze powrotnej wstąpiliśmy też do Muzeum Min. Prowadzi je Khmer o japońskim nazwisku Aki Ra, który jako dziecko został wcielony do armii Czerwonych Khmerów i rozłożył tysiące min, by potem przejść na drugą stronę i zająć się ich rozbrajaniem, co robi do dziś. Szacuje się, że w Kambodży wciąż jest jakieś 5 mln nierozbrojonych min i niewypałów, a oczyszczenie z nich kraju może zająć nawet 100 lat.
 
Muzeum min:

 

Po tych atrakcjach wróciłyśmy ponownie na trasę "Grand Tour", by zobaczyć jeszcze Banteay Samre i Pre Rup. Poza tym dziś ponownie miliśmy problem z tuk tukiem, bo złapaliśmy gumę i trzeba było udać się na "warsztat", których tu wszędzie pełno, na wyminę dętki. Nasz kierowca jest typem sportowym. Czuje wyraźną potrzebę rywalizacji, bo wyprzedzamy wszystkie inne tuk tuki w wielkim pędzie. Nic dziwnego, że nasz wygląda na dosyć nowy. Poprzedni pewnie nie wytrzymał jego stylu jazdy. Nie zmienia to faktu, że przesympatycznego kierowcę bardzo polubiłyśmy.

 

Awaria tuk tuka i kambodżańska droga:

 
 
 
Banteay Samre:
 
 
 
 
 
 
Pre Rup z masą wysokich schodów:
 
 
 
 

 

Trzeba przyznać, że to był męczący dzień i odnoszę wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz bardziej gorąco. Jedynie wieczorem jest znośnie, choć na ulice Siem Reap wypływają tłumy turystów. Tu praktycznie nie widuje się lokalnej ludności. W każdym razie nie w okolicach Old Market i Pub Street. Za to na każdym kroku są rozstawione wózki z owocowymi shakami, za którymi przepadam. Do tego sprzedający (uwaga, uwaga!) używają foliowych rękawiczek podczas ich przyrządzania. To normalnie nowość w Kambodży. Chyba zaczynają powoli wprowadzać podstawowe zasady higieny, choć wciąż nie myją rąk po toalecie. No ale stopniowo wszystko idzie do przodu.

 

Dziś w planach miałyśmy zakupy na Old Market, ale przeszkodziła nam niespodziewana awaria prądu w dzielnicy. Niektóre miejsca miały oświetlenie, a niektóre były pogrążone w ciemnościach, jak właśnie Old Market i okoliczna księgarnia. W tej sytuacji ruszyłyśmy tropem światła i tak trafiłyśmy do tutejszego hyakuena, czyli sklepu z japońskimi dobrami, choć tutaj kosztowały trochę więcej niż 100 jenów, bo wszystko było po 1,80$. Oczywiście nabyłyśmy kilka rzeczy. Szkoda tylko, że nie było japońskich produktów spożywczych, ale to spokojnie możemy kupić jeszcze w Sajgonie. Same zakupy zrobiłyśmy w Night Market, który najwyraźniej miał inne źródło prądu. Siem Reap to chyba najlepsze miejsce na zakupy. Jest tu masa, masa rzeczy, choć w trochę wyższych cenach niż gdzie indziej, ale oczywiście o wszystko trzeba się targować.

 

Selfie na tle ozdób świątecznych w Siem Reap:

 
Mapka naszych dzisiejszych świątyń:
 
Na koniec posłuchajcie jeszcze kambodżańskich cykad. Są niesamowite:
 

Ceny:
5$ bilet wstępu do Muzeum Min
6,5$ obiad w okolicznej restauracji
1$ piwo w puszce

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Brak komentarzy: