wtorek, grudnia 16, 2014

Saigon dzień 2

W nocy wyspałam się niesamowicie. Obudziłam się jedynie na chwilę, by wyłączyć wiatrak, bo mi się zimno zrobiło (to takie dziwne słowo tutaj). Tak byłam wykończona po podróży, że nawet nie słyszałam kilkakrotnie kręcącej się Asi na jetlagu. W związku z tym, że pokój nie ma okien, ciężko określić godzinę i jakoś tak wyszło, że wstałyśmy po... 11:00 ^^' Oznacza to oczywiście przegapione śniadanie w hostelu. Przegapiłyśmy też poranne godziny działania banku i musiałyśmy wymienić trochę dolarów w jednym z biur podróży, których jest tu naprawdę pełno, po gorszym niestety kursie, by móc zjeść jakiekolwiek śniadanie. Oczywiście można tu płacić wszędzie dolarami (zazwyczaj wydadzą ci resztę w dongach), ale zdecydowanie gorzej się na tym wychodzi. Powszechny przelicznik to 1$ = 20.000VND (przy wymianie w banku można dostać trochę więcej). Śniadanko w postaci omleta z tostami i kawą znalazłyśmy całkiem przyzwoite w okolicy, a przy okazji wymiany dolarów w biurze (w sumie to nie jestem pewna, po co je wymieniłyśmy, ale na czczo i bez kawy umysł nie działa za dobrze) kupiłyśmy też bilety autobusowe do Phnom Penh przewoźnika Sorya. To jeden z popularniejszych przewoźników tutaj.

 

Resztę dnia spędziłyśmy łażące po mieście i oddając się drobnym przyjemnością takim jak picie wietnamskiej kawy (wciąż nie jestem pewna, dlaczego w domu mi taka nie wychodzi - to pewnie prze to mleko) czy napoju z maccha. Trzeba przyznać, że Sajgon się zmienił od naszego ostatniego pobytu tutaj. Jest zdecydowanie bogatszy, na ulicach widać więcej wypasionych samochodów jak Lexusy czy sportowe BMki, wszędzie są burżujskie sklepy. Natknęłyśmy się nawet na coś w stylu dzielnicy japońskiej z różnymi japońskimi restauracjami, a nawet z konbini sprzedającym japońskie produkty jak Pocari Sweat, dorayaki, czy różnego rodzaju sosy, o onigiri w zwykłym konbini wietnamskim nie wspominając. Poza tym pojawiły się Burger Kingi i McDonald'sy, gdy wcześniej było tylko KFC, ponieważ Wietnam miał problem z jakością swojej wołowiny. Sam Sajgon zaś przekształcił się w swoisty plac budowy. Robią naziemną kolejkę w mieście, w związku z czym pomnik wujka Ho stojący przed ratuszem, do którego nie da się teraz prosto dojść, opatulili szczelnie brezentem i ukryli przed wzrokiem ludzkim, pocztę zaś przemalowali na intensywnie żółty kolor (ozdoby kwietne wokoło pod kolor zapewne, też wszystkie są żółte w tym roku). Za to katedrę i operę zostawili w spokoju. Do tego wszędzie są ozdoby świątecznie ze sztucznym śniegiem, co wygląda trochę nienaturalnie. Widać, że miasto żyje i ewoluuje. Oczywiście na ulicach wciąż są masy skuterów, które często budzą postrach wśród turystów i wielokrotnie dzisiaj natykałyśmy się na małe ich grupki stojące przy jezdni, najwyraźniej z nadzieją, że w końcu kiedyś ta fala przepłynie i spokojnie będą mogli sobie przejść, ale tak by się nie stało. Tu fala skuterów trwa wiecznie, a każda większa ulica to wyższy poziom zaawansowania w przechodzeniu na drugą stronę. Najważniejsza zasada, która odnosi się też do innych krajów azjatyckich, to NIGDY SIĘ NIE COFAĆ. Jak już się wejdzie na ulicę, to można tylko iść do przodu (oczywiście ze zdrowym rozsądkiem), a skutery i samochody cię wyminą. Na szczęście nie jeżdżą zbyt szybko.

 

Na obiad wybrałyśmy się na... ramen (no bo jesteśmy w Wietnamie :-P). Wyszukałam restaurację uważaną za najlepszą ramendajnię w mieście i tam się udałyśmy. Nazywa się Osaka Ramen. Nawet mówili po japońsku. Najwyraźniej Japończyków w Sajgonie też przybyło. Zaś w drodze powrotnej do hostelu skusiłem się na koktajl ze świeżych owoców, które robią na rogu. Dostałam mieszankę banana, mango i marakuji. Był pyszny :-) W samym hostelu można było dostać piwo Tiger, więc reszta wieczoru minęła nam w lobby z wietnamską rodziną oglądającą dobranockę i Naruto po wietnamsku :-D Jutro kierunek Kambodża.


Trochę architektury:


 
XIX wieczna Katerda Notre Dame:
 
Bardzo żółta Poczta Główna:

A to w środku:

Uliczna sprzedawczyni wody i kokosów:

Odpoczynek nad rzeką. Ten stos śmieci przy burcie to... śmietnik po sprzątaniu ze stolików, bo obsługa nie zawraca sobie głowy zbieraniem śmieci do wora. Oni po prostu wyrzucają je za burtę...
 
 

Świąteczny nastrój (palma świetnie współgra z gwiazdą betlejemską):
 

Ulica do przejścia dla zaawansowanych:

No i przy okazji, jak uniemożliwić skuterów jeżdżenie po chodniku (ale tylko w nielicznych miejscach):

Na koniec odrobina HCMC nocą:
 

Zapomniałabym o jedzeniu - nasz ramen i piwo Tiger:

 
Ceny:
13$ bilet autobusowy Sorya do Phnom Penh,
35$ wiza do Kambodży (podrożała),
6$ śniadanie w restauracji z kawą
5-7$ ramen
 

 

Brak komentarzy: