poniedziałek, grudnia 22, 2014

na skróty do Siem Reap

Nasz minibus do Siem Reap był bardzo lokalny, choć ten sam środek transportu wybrali też Francuzi, których w przelocie spotkałyśmy w Sen Monorom. Z przodu mieliśmy kierowcę i dwóch mnichów, a w każdym z pozostałych rzędów spokojnie zmieściły się po cztery osoby (dwa siedzenia i jedno dodatkowo rozkładane z wypełnieniem pomiędzy), a dzieci były w gratisie. Byliśmy BARDZO wypakowani. Nasz bagaż jechał już na zewnątrz przyczepiony sznurami razem z motorem (dobrze, że zapakowałam plecak w pokrowiec na ten kawałek naszej podróży). Skrót nie był takim szalonym skrótem jak przypuszczałyśmy. Kierowca jechał bocznymi drogami, ale biegnącymi podobnie jak główna droga przez Kampong Cham z tym że miejscami bez asfaltu, więc wszystko i wszyscy ostatecznie było w czerwonym pyle. Pięć godzin niestety też nie jechał, a raczej osiem, szczególnie że zanim wyjechaliśmy z Kratie była 8:30 (wsiadłyśmy do busa o 7:15), bo zrobiliśmy kilka kółek po mieście, by zebrać pasażerów. Koniec również nie był idealny, gdyż okazało się, że kierowca najwyraźniej nie opłacił policji w Siem Reap i nie może wjechać do centrum. Zatrzymał się na obrzeżach miastach i zakomunikował, że to koniec podróży. Oczywiście w pogotowiu czekały już tuk tuki i z daleka śmierdziało to jakimś przekrętem. Jednak po krótkiej i burzliwej kłótni, nie mając większego wyboru wysiedliśmy (my obcokrajowcy) i wpakowaliśmy się w podstawione tuk tuki. Przynajmniej dojechałyśmy do naszego hostelu już bez większych problemów (płacąc za to 3$).

Sam hostel okazał się być na tej samej ulicy, co ten, w którym nocowałyśmy poprzednim razem. Mandalay Inn wywarł na nas bardzo pozytywne wrażenie. Na dole jest restauracja, w której uraczyłyśmy się od razu amokiem rybnym i krewetkowym. Nasz pokój ma czystą łazienkę i wygodne łóżka, a również wiatrak i klimę, ale niezbyt często korzystamy z tych udogodnień. Jakoś upał nam nie przeszkadza. Pewnie po prostu do niego przywykłyśmy. Poza tym wszyscy mówią po angielsku i mają bardzo kometentną informację turystyczną. Dowiedziałyśmy się już jak możemy dojechać do upragnionego przez Asię Koh Ker, które znajduje się ponad 100 km od Siem Reap, załatwiłyśmy sobie tuk tuka na trzy dni, ustaliłyśmy trasę zwiedzania Angkor Wat, a nawet kupiłyśmy na jutro bilety do cyrku. Szalejemy.

Siem Reap trzeba przyznać, że dosyć się zmieniło. Rozrosło się i zrobiło jeszcze bardziej turystyczne, co napawa Asię odrazą, a mnie fascynuje. To miejsce tętni życiem i jest przepełnione ludźmi, pojazdami, sklepami, knajpami i hotelami. Oczywiście jest całkowicie sztucznym tworem stworzonym na potrzeby turystów odwiedzających Angkor Wat i Kambodżę przypomina w niewielkim stopniu (nawet sok na ulicznym straganie przygotowali dla mnie w rękawiczkach foliowych!!), ale mi to zupełnie nie przeszkadza. To miła odmiana po tygodniu podróży. W któryś wolny wieczór planuję tu zrobić zakupy, bo uważam, że to idealne miejsce do zapozowania na upominki, choć z pewnością ceny będą nieco wyższe niż gdziekolwiek indziej, ale za to wybór największy.

Amok na kolację:

Ceny:

18$ noc w pokoju twin w Mandalay Inn

61$ trzy dni tuk tuka z objazdem również dalszych okolic

18$ bilet do cyrku Phare

 

Brak komentarzy: