sobota, grudnia 20, 2014

Mała wyspa wśród piasku i zieleni

Dziś dotarłyśmy do Kratie i znowu jest nam ciepło! W końcu tropiki, które znamy i kochamy. Przyjechałyśmy tu bez większych problemów bardzo napakowanym minibusem z Sen Monorom, który o dziwo był o czasie! To coś nowego w Kambodży. Nawet skuter przewoziliśmy na siedzeniach dla pasażerów! Tutaj WSZYSTKO da się przewieźć. Ale przynajmniej przywiązali go sznurkiem do poręczy tak dla bezpieczeństwa :-P


Nasz minibus z motorem i tłumem Khmerów:

 
 
Widoki na trasie, czyli masy pyłu i jadłodajnie:
 

 

Nasz tutejszy hostel Balcony to bardziej home stay niż guesthouse. W sumie nie jest źle, bo mamy swój własny pokój, ale ludzie w dormitorium trochę narzekają, że rodzina też śpi z nimi w sali. No i jest tylko jedna łazienka, z której korzystają i domownicy i goście. To trochę uciążliwe. Za to zdecydowanym plusem jest ciepła woda. Po raz pierwszy od przyjazdu! No i miejsce ma pewien klimacik i całkiem fajny widok na Mekong, więc w sumie nie ma co narzekać.

 

Tak właśnie wygląda nasze obecne lokum:

 

Jako, że podróż zajęła nam połowę dnia, postanowiłyśmy dziś już za bardzo nie szaleć i tylko popłynąć sobie na niewielką wyspę Koh Trong i objechać ją dookoła rowerem. Można się na nią dostać promem z Kratie za 1000 rieli (0,25$), który płynie ok 10 min, a wypożyczalnia rowerów jest zaraz po zejściu z plaży, która tak w ogóle wygląda niesamowicie, jak taka mini pustynia, bo ciągnie się i ciągnie i nawet położyli na niej taki szlak z desek, by skutery-taksówki mogły podjechać do portu i zgarnąć klientów prosto z promu. Na promie miałyśmy grupę nastolatek i szalenie mnie zafascynowało to, jakie buty noszą :-D Głównie są to wszelkiego rodzaju klapki i japonki, ale jedna miała pluszowe kapcie-klapki z pluszowymi główkami piesków na końcówkach. Ogólnie Khmerzy ubierają się dziwnie i wiele osób jak dla mnie chodzi tu w pidżamach.

 

Zejście z promu i plaża na wyspie:

 
 
W oddali widać dziarsko maszerującą Asię:
 
Sama wyspa podobała mi się niezmiernie. Jest mała, strasznie zielona, pełna domów na palach, choć ja wolę je nazywać nogami, otoczonych palmami. Na środku są pola ryżowe i jeszcze więcej palm. Na swojej drodze napotkałam też krowę (choć to chyba raczej był on krowa), z którą się od razu zaprzyjaźniłam. To była bardzo przyjemna przejeżdżka, która zajęła nam max. 1,5h i po 16:00 byłyśmy z powrotem w Kratie (ostatni prom na ląd odpływa o 17:00).
 
Zielona wyspa:
 
 
 
 
 
Pola ryżowe i mój rozklekotany rower:
 
Krowa na mej drodze:
 
 
Wieczór spędziłyśmy bardzo przyjemnie w restauracji Sorya należącej do pewnej Amerykanki mieszkającej w Kratie. Nawet zastanawiałyśmy się przez chwilę, czy nie skorzystać z jej oferty wyprawy kajakami na delfiny i do zatopionego lasu, ale niestety nie pracuje w niedziele, a jutro właśnie ten dzień tygodnia wypada. Trudno, pojedziemy jakoś inaczej do Kampi i zobaczymy delfiny z łódki. Podczas kolacji przysiadła się do nas podróżująca Brytyjka, z którą gawędziłyśmy do późnych godzin wieczornych popijając piwo i domowej roboty chai na zimno i kawę mrożoną. Dobrze być na wakacjach :-)
 
Zachód słońca nad Mekongiem z restauracji Sorya:
 
Ceny:
8$ noc w pokoju dwu-osobowym w Balcony
2$ wypożyczenie roweru na wyspie
6$ obiad
 

 

Brak komentarzy: