niedziela, grudnia 21, 2014

polowanie na delfiny Irrawaddy

Jednak do Kampi udałyśmy się tuk tukiem. To tylko 15 km, które udało się pokonać w jakieś 30 min. Tam nasz kierowca podstawił nas pod kasę biletową, a następnie wrzucił na malowniczą, żółtą łódkę, jedną z wielu pływających po tym akwenie. Delfiny krótkogłowe należy oglądać w porze suchej rano (my byłyśmy po 9:00), albo późnym popołudniem. Wtedy są największe szanse na to, że się pojawią. No i były. Nawet kilka. W Kampi Dolphin Site mieszka ich ponoć ok. 20, a cały ten obszar jest objęty całkowitym zakazem połowu, by wymierające delfiny czasem się w coś nie zaplątały. Cała zabawa z oglądaniem delfinów w Kampi polega na pogoni za nimi łódką z motorkiem, a gdy już się jest w pobliżu, wyłączaniu motorka, by ich nie spłoszyć i oczekiwaniu w nadziei, że gdzieś wypłyną w pobliżu. Pląsały sobie radośnie w wodzie, ale zbyt blisko łódki nie podpływały, więc nawet nie za bardzo je widać na zdjęciach. Co najwyżej kształt na wodzie, bez wyraźnych detali. Za to sama przejażdżka łódką w ten upalny poranek była bardzo przyjemna z delikatnym wiaterkiem na wodzie. Godzina szybko upłynęła i wróciłyśmy do hostelu, by w fotelach na tarasie przeczekać godziny największego upału. Wykorzystałyśmy ten czas, by kupić bilet autobusowy do Siem Reap. Pojedziemy minibusem, który podobno jedzie jakimś skrótem i w Siem Reap jest w 5h. No zobaczymy, co to będzie. Podejrzewam, że skrót to piaszczysta szosa z wybojami. No ale przynajmniej nie musimy wracać do Phnom Penh, by jechać stamtąd, czy przesiadać się w Kampong Cham, co wydaje się być tu najpopularniejszym rozwiązaniem.

Przystań łódek w Kampi

:

 
Na Mekongu:
 
 
 
 
Delfiny Irrawaddy:
 
 
W drodze powrotnej:
 
 
Późnym popołudniem udałyśmy się na spacer po mieście. W Kratie również zachowało się trochę budynków w kolonialnym stylu. Samo miasteczko wydaje się być senne i spokojne (może to przez niedzielę). W centrum niedaleko portu znajduje się główny targ z masą różności. Kupiłyśmy sobie na nim banany, rambutany i smoczy owoc, a także hamaki, takie w jakich spałyśmy w dżungli. Powieszę sobie swój na balkonie ;-) Obiado-kolację planowałyśmy zjeść tym razem w Balcony, ale rodzinka Khmerów znowu urządzała imprezkę z muzyką (wczorajsza noc była dosyć hałaśliwa), więc zrezygnowałyśmy i zjadłyśmy w pobliskim hostelu, który wyglądał dużo bardziej przyjaźniej niż nasz.
 
Rzut oka na Kratie (kto widzi kota?):
 
 
 
 
 
Ładny murek, a za nim... wysypisko śmieci:
 
 
Ale śmietniki też mają - bardzo stylowe:
 
Urząd skarbowy z kompletnie innej bajki:
 
Targ:
 
 
 
 
Jemy kralana, czy lokalne ciastko ryżowe w tubie z bambusa:

 

Ceny:

12$ tuk tuk do Kampi i z powrotem

9$ godzinna przejażdżka łódką od osoby

12$ bilet na minibusa do Siem Reap (jedzie skrótem)

10$ kolacja dla dwóch osób

 

 

 

Brak komentarzy: