wtorek, grudnia 20, 2011

Zatoka Lądującego Smoka

Całą noc nie spałam. Jet lag dał o sobie znać. Co za koszmar! W sumie połowa naszego pokoju miała podobny problem i zamiast spać serfowała na laptopach po sieci. Ja za to przesłuchałam całą audioksiążkę, którą miałam na iPhonie i w końcu na trochę usnęłam, ale i tak jestem padnięta.

Nasz hostel ma w cenie śniadanie, więc przed umówioną godziną wyjazdu na rejs pognałyśmy na 10 piętro by się nim uraczyć. Dobre było. Duży wybór. Ja jednak ograniczyłam się na początek do rogalików z topionym serkiem, ogórkiem i pomidorem, ale były też dania wietnamskie na gorąco. Był też japoński deser purin, na który oczywiście się skusiłam. Smakował prawidłowo :-) Śniadania w hostelach są zawsze przyjemną opcją, bo nie trzeba się o świcie przejmować poszukiwaniem jedzenia.

Wczoraj już miałyśmy przyjemność skosztować wietnamskiej kolacji. Przed snem wybrałyśmy się jeszcze na spacer nad jezioro i tam zjadłyśmy zupę pho (moja była z kulkami mięsnymi) w sieci Pho24. Niezła ta zupka. Sycąca. Wieczorem Ha Noi tętni życiem i dźwiękiem klaksonów. Przed wyjazdem znajoma rodziców A. bardzo ją ostrzegała przed ruchem ulicznym w Wietnamie, ale stwierdziłyśmy, że to pikuś w porównaniu z ruchem w Chinach. Tu przynajmniej nie przyspieszają gdy widzą przechodnia. Wręcz starają się by cię nie przejechać.

Nasz transport do Ha Long City przyjechał 30min spóźniony, więc miałyśmy czas, by przepakować część rzeczy do mniejszych plecaków, a duże zostawić w hostelu. Mały bus marki Hyundai był już pełen barbarzyńców, gdy do niego dotarłyśmy, więc wypadły nam miejsca na samym jego końcu. Strasznie nami rzucało. Byłam jednak pełna podziwu dla naszego kierowcy, że nas nie zabił. Jechał jak szalony, wyprzedzał wszystko, co tylko znalazło się na jego drodze i nawet nie przejmował się samochodami jadącymi z przeciwka. No ale dowiózł nas całych do portu. Mamy też przewodnika, który mówi po angielsku, ale nie wymawia dźwięku "sz", więc jego "shark" brzmi jak "sak", a "fish" jak "fis" i na początku trzeba się trochę nagłowić nim się zrozumie, co on mówi, ale po jakimś czasie da się do tego przyzwyczaić.

Nasza łódka jest trochę stara i skrzypiąca, ale chyba nie zatonie. Mi tam się podoba :-) Na dole są kajuty, wyżej sala ze stołami i sterówka kapitana, a na samej górze otwarty pokład z krzesłami i drewnianymi leżakami. Nasz pokój ma okno i łazienkę więc uważam to za luksus.

Zaraz po wypłynięciu dostaliśmy obiad w postaci ryżu, frytek, ryby, tofu, warzyw gotowanych na parze, kurczaka itp. rzeczy. Smakowało mi. Pierwszym punktem wycieczki była jaskinia Hang Dau Go, czyli jaskinia "drewnianych kołków". Wielka i sprawiająca wrażenie, ale najwyraźniej już zamordowana przez Wietnamczyków, bo coś za ciepło w niej było i zero kapiącej wody. Do tego masy stalagmitów i stalaktytów były dziwnie oświetlone kolorowymi światłami. Nazwa jaskini wzięła się od jej trzeciej komnaty, gdzie podobno narodowy bohater-generał z XIII w. Tran Hung Dao składował drewniane kołki, których potem użył by odeprzeć mongolską flotę.

Następnie popłynęliśmy do wioski rybackiej zbudowanej na tratwach. Widziałam to na filmie Martyny Wojciechowskiej z serii "Kobieta na krańcu świata". Niesamowite, że oni mogą tak żyć. Wypożyczają też kajaki, co również mieliśmy w harmonogramie naszej wycieczki i popłynęliśmy oglądać sklepienia skalne. Na koniec była kolacja w podobnym stylu co obiad i pogaduszki na dachu. W grupie mamy trochę Niemców, Australijczyków i bardzo interesującego starszego Kanadyjczyka, który zwiedził niewyobrażalny kawał świata. Całkiem sympatyczna grupa.

Zatoka Ha Long na prawdę jest niezwykła. Z jednej strony przypomina mi trochę Matsushima w Japonii, a z drugiej już nie istniejące wielkie przełomy rzeki Yangze w Chinach, które miałyśmy szczęście jeszcze zobaczyć w 2006 roku, ale teraz niestety zostały już zatopione przez tę wielką tamę, którą sobie postawili Chińczycy. Ha Long to ponad dwa tysiące wysepek zanurzonych w morzu. Wietnamczycy wierzą, że to smok lądując w okolicy tak machnął swoim ogonem, że zahaczył o ląd i rozrzucił jego fragmenty po całej zatoce. Część tych wysepek tworzy razem kształt smoczego grzbietu i dlatego zatoka w tłumaczeniu zwie się Zatoką Lądującego Smoka. Inna legenda mówi, że w czasach gdy Wietnamczycy walczyli z najeźdźcami bogowie zesłali im na pomoc smoki. Owe smoki wypluwały perły, które po zetknięciu z wodą zmieniały się w jadeit i tym sposobem uformowały mur obronny, o który następnie rozbiły się statki wroga. Po zwycięstwie smoki postanowiły pozostać na ziemi, a ich matka wylądowała w zatoce i tym sposobem powstało Ha Long.

Pokład naszego statku


jedna z pływających wiosek




główne źródło utrzymania mieszkańców pływających wiosek

martwa jaskinia Hang Dau Go

Przykładowe ceny:
nocleg w hostelu w Ha Noi - 6USD/noc (dorm)
rejs po zatoce Ha Long - 60USD (2 dni / 1 noc)

Brak komentarzy: