niedziela, grudnia 25, 2011

ale Sajgon

Już mi lepiej. W prawdzie nie mogę powiedzieć, że się super wyspałam w naszym pokoju z oknem wychodzącym na... komin, ale czuję się dobrze. Nifuroksazyd działa doskonale. Wieczorem i rano był straszny hałas. TV grający na parterze, gadający ludzie, dźwięki ulicy. Nasz hostel My My Arthouse jest usytuowany w bardzo małej i wąskiej uliczce. Normalnie nie wchodzi się w takie po zmroku, ale myślę że tu jest bezpiecznie. Choć uliczka wąska, ciemna i kręta, to jednak co krok jest na niej hostel lub hotel i masy obcokrajowców. W naszym hostelu trzeba zostawiać buty na dole i chodzić boso. Niby pozwala to lepiej utrzymywać czystość, ale rano kilka karaluchów rozbiegło się, gdy poruszyłam plecakiem. Uroki upalnych i wilgotnych miast. Te kilka karaluchów jestem w stanie przeżyć.

Po śniadaniu przeniosłyśmy się na 4 piętro do naszej dwójki. Tu okno też wychodzi na komin. Nieba nie widać. Ciekawe jak wysoki jest ten budynek. I ciekawe, czy karaluchy już tu dotarły.

Dziś zdecydowałyśmy się na spacer po mieście. Dostałyśmy w hostelu mapkę i ruszyłyśmy w drogę. Widziałyśmy mały targ uliczny pełen zapachów, wśród których wyróżniał się szczególnie ten duriana. Poszłyśmy obejrzeć budynek opery w stylu kolonialnym, katedrę Notre Dame i imponującą pocztę w stylu francuskim. Całe HCMC jest przesiąknięte świątecznym nastrojem. Domy handlowe, hotele, restauracje, a nawet owa poczta są udekorowane choinkami, bałwankami, Mikołajami i reniferami, co się trochę gryzie z 30 stopniowym upałem, słońcem i palmami. Podoba mi się to :-)

Poniosło nas też do Museum of Ho Chi Minh City (czy też Revilutionary Museum), gdzie w neoklasycystycznej francuskiej budowli (dawniej zwanej Pałacem Gia Long) znajdują się eksponaty i zdjęcia z różnych okresów życia miasta w tym wstrząsające zdjęcie mnicha Thich Quang Duc, który w 1963 r. dokonał samospalenia na znak protestu przeciwko dyktaturze i prześladowaniom buddyzmu prezydenta Ngo Dinh Diem. Muzeum jest warte zobaczenia chociażby dla trochę ironicznego kontrastu pomiędzy majestatycznymi, choć w dosyć kiepskiej kondycji salami balowymi z wysokimi drzwiami i wielkimi oknami a jego eksponatami w tym zdjęciami przedstawiającymi antykolonialnych aktywistów.

Kolejnym punktem spaceru był Reunification Palace, będący kiedyś symbolem rządu Wietnamu Południowego. W 1868 r. został on zbudowany jako rezydencja francuskiego gubernatora, a gdy Francuzi odeszli stał się siedzibą prezydenta Wietnamu Południowego - Ngo Dinh Diema. Pałac jest świetnie zachowany. Wewnątrz ma ogromne przestrzenie urządzone jako sale spotkań, sale bankietowe, sypialnie. Na dachu jest częściowo zabudowany w drewnie taras i nawet stoi na nim helikopter prezydenta Diem. Ściany budynku mają okna z kolumnami w formie bambusów, które zarówno przepuszczają światło jak i chronią przed zbyt intensywnymi promieniami słonecznymi. Całość otoczona jest parkiem z wielkimi drzewami, po których skaczą wiewiórki. Pod pałacem znajdują się też bunkry, a w nich stacje nadawcze, pomieszczenia z mapami, biura, sypialnia prezydenta.

Chciałyśmy iść jeszcze do War Remnants Museum, ale niestety było już za późno, a w poniedziałki (czyli jutro) muzea są nieczynne. Zamiast tego ruszyłyśmy na poszukiwanie jedzenia (ja już drugi dzień na suchych bułkach) i ostatecznie wylądowałyśmy w "ryżowiarni". Podawali tam ryż w każdej możliwej opcji kolorystycznej. Ja wzięłam żółty, a A. bordowy :-P

Ostatnim punktem już dosyć długiego spaceru był targ Ben Thanh, który właśnie zwijali. Jeszcze wieczorem wróciłyśmy do niego z nadzieją na ponowne otwarcie, ale nic z tego. Za to dookoła był wieczorny targ uliczny :-)

Sajgon jest gwarny. Bardzo gwarny. Nie wiem, czy on tak na co dzień, czy to wyjątkowo na Święta. W centrum miasta wieczorem koszmarne korki. Nawet skutery nie są w stanie przejechać. Na pieszo również trudno się między nimi przebić by dotrzeć na drugą stronę ulicy. Nawet trudniej niż wtedy, gdy są w ruchu. Po prostu nie ma gdzie stopy postawić. W parku przy którym jest nasz hostel najwyraźniej coś się szykuje, bo budują różne platformy i konstrukcje. Ogólnie podoba mi się tutaj. Zostajemy jeszcze jeden dzień :-)

świąteczny nastrój w 30-stopniowym upale
targ uliczny
sprzedawczyni patatów
świąteczny dom handlowy
Wujek Ho na tle Ratusza
burżujskie ulice Sajgonu
poczta miejska - na skuter wszystko wejdzie
poczta miejska z choinkę i portretem Wujka Ho
Reunification Palace - okna z bambusami
Reunification Palace - jadalnia

Brak komentarzy: