poniedziałek, grudnia 26, 2011

Święta w Sajgonie

Od rana już gorąco. Bardzo gorąco. Śniadanie w hostelu 25,000DNG. do wyboru bułka z masłem, albo bułka z dżemem, albo bułka z omletem. Nie ma opcji bułka z masłem i omletem lub masłem i dżemem. To już byłoby ekstra.

Wykupiłyśmy dziś dwudniową wycieczkę do delty Mekongu z przerzutem do Phnom Penh (podobno wymawia się "nam pej") w Kambodży. Ruszamy jutro, więc pewnie nie będę dawała znaku życia przez 2 dni. Nabyłyśmy też koszmarnie drogie bilety lotnicze na trasie Siem Reap - Ha Noi (324USD!!!). To nasz największy wydatek tutaj. Trudno. Innego wyboru nie było. Jeszcze w Ha Noi podali nam cenę 337USD, więc patrząc na to pozytywnie jesteśmy 13USD do przodu.

Dziś wybrałyśmy się oglądać pagody. Pierwsza była straaasznie daleko w Dystrykcie 11 - Pagoda Giac Vien dokładnie ukryta w zawiłych uliczkach obrzeży Sajgonu. Sama droga do niej sprawiała fajne wrażenie. Znalazłyśmy się w miejscu, gdzie turyści pewnie niezbyt często zaglądają. W tej plątaninie małych uliczek wskazówek udzielali nam mieszkańcy i w końcu jakoś udało się znaleźć pagodę. Wyglądała staro i mogłaby być bardzo malownicza gdyby nie te stosy śmieci i gruzu wokół niej. Wietnamczycy mają paskudny zwyczaj rzucania śmieci na ziemię tam gdzie stoją, albo po prostu wywalają je przez okna samochodu. Może Olimpiada pomogłaby im tak, jak pomogła Chińczykom. Ci drudzy już nie mają tego zwyczaju i zaczęli używać śmietników ulicznych.

Po wydostaniu się z Dystryktu 11 pojechałyśmy do Dystryktu 5, który stanowi tutejsze China Town i zaczęłyśmy wędrówkę po chińskich pagodach. Nazw podawać nie będę. W tym upale jakoś nie miałam siły się na nich skupiać. Poza tym wszystkie były podobne i zlewają mi się w jedną całość. Coś jak moje zwiedzanie Kioto. Za dużo świątyń. We wszystkich były stożkowate kadzidełka zawieszone pod sufitem, złociste ołtarze bogato zdobione, figury różnych bóstw, smoki, tygrysy, żółwie, itp. Zjadłyśmy też obiad w chińskiej restauracji w postaci ryżu z mięsem kraba i Morning Glory. Do tego piwo Sai Gon Don - okropny sikacz. Po prostu woda o lekkim smaku piwa, ale chociaż zimne było. Nie polecam nikomu, no chyba że nie ma innego wyboru. Za to kawa wszędzie tu dobra. Podają ją ze skondensowanym słodkim mlekiem.

Do hostelu wróciłam padnięta i przegrzana, ale A. zaraz wyciągnęła mnie ponownie do miasta. W naszym parku faktycznie impreza. Poustawiali stoiska z międzynarodowym jedzeniem i muzyką. Na stawie grają tradycyjną muzykę wietnamską na żywo, z głośników koreańską, ballady i znane wszystkim kawałki plus gdzie nie gdzie popularne kolędy. Normalne szał zapachów i dźwięków. Uliczny teatrzyk też był. Do tego ulice zapchane jeszcze bardziej niż wczoraj. Skutery to już nawet po chodnikach jeżdżą, a wszystko ozdobione tysiącami migających kolorowych światełek. Po prostu Święta w Sajgonie :-)

P.S. Wybrałyśmy plażę na lenistwo. 29 grudnia jedziemy z Phnom Penh do Sihanoukville na plażę Otres, gdzie znajduje się Sunshine Cafe - bar na plaży, który wynajmuje również pokoje na poddaszu. Kiedyś prowadziła go Polka Monika ze swoim chłopakiem Kemem, ale podobno wróciła już do Europy. Jednak bar nadal funkcjonuje i będzie naszą przystanią do 1 stycznia :-)

Pagoda Giac Vien
Pagoda Giac Vien
świątynia przy pagodzie
suszące się kadzidełka
chińska świątynia w China Town
drewniany koń w chińskiej świątyni

Brak komentarzy: