piątek, grudnia 23, 2011

kierunek Hoi An

Jako, że w Hue (wymawia się to hłei) siąpi i zimno, ruszyłyśmy do Hoi An. Tu też trochę siąpi, ale nie tak bardzo jak w Hue. No i są przerwy między ulewami. Myślałyśmy, że będziemy jechać normalnym autobusem, ale okazało się, że to sleeping bus. Jest to autobus z dwupiętrowymi leżankami ustawionymi na całej długości autobusu w trzech rzędach. Fajne to. Można siedzieć z nogami wyciągniętymi na płasko, albo opuścić oparcie i leżeć. Trochę to wąskie, więc nie wiem czy dałabym radę spać na tym całą noc, ale na te kilka godzin do Hoi An może być.

                           sleeping bus

    przystanek na przerwę

    Wietnam przez szybę autobusu

Miałyśmy pewien problem z rezerwacją hotelu w Hoi An, bo najwyraźniej w okresie świątecznym wszystko już obłożone i ostatecznie zarezerwowałyśmy burżujski Gardenglass Hotel za 12,50USD od łebka za noc. Mamy dwa wielkie łóżka z moskitierami, nie tylko okno, ale nawet własny taras ze stolikiem i łazienkę z wanną! Normalnie pięć gwiazdek. Na dole jest też basen i ogródek. Tylko trochę do centrum daleko.

    nasz pokój w hotelu

Z dworca autobusowego pojechałyśmy do hotelu na skuterach (1USD). Udało się nawet nasze wielkie plecaki na nie upchnąć. Potem obsługa hotelu podrzuciła nas do miasta (też na skuterach). Zostałyśmy wysadzone pod krawcem. Jeszcze nie pisałam, że Hoi An to miasteczko krawców, szewców i podróbek. Zrobią ci wszystko w 24h :-) Kiedyś był to ważny port kupiecki. Przypływały do niego statki z Chin, Japonii, Portugalii, Hiszpanii, Indii, Filipin, Ameryki, Wielkiej Brytanii, itd., które nabywały tu skarby Orientu, czyli najwyższej klasy jedwab (okolica wciąż z niego słynie), papier, tkaniny, porcelanę, pieprz, herbatę, kość słoniową, chińskie leki i wiele innych. Szczególnie swoje piętno na mieście odcisnęli chińscy i japońscy kupcy. Przybywali tu wiosną wraz z monsunowymi wiatrami i zostawali do lata kiedy południowe wiatry zabierały ich z powrotem do domu. Obecnie miasteczko od 1999r. figuruje na liście UNESCO. Muszę przyznać, że stare miasto jest zachwycające. Pełne małych uliczek, domków, restauracyjek, ukrytych świątyń i lampionów. Bardzo malowniczo wygląda na tle rzeki, szczególnie po zmroku, gdy świecą się lampiony. Do tego jedzenie mają pyszne. Jadłyśmy "białe róże" (krewetki zawinięte w papier ryżowy i ugotowane na parze), hoanh thanh (pieczone won ton o słodko kwaśnym smaku) i jeszcze mięso zapiekane w chlebie, ale nie pamiętam, jak to się nazywało. Mniam. Jutro chcemy powtórki. Testujemy też lokalne piwa :-)

Jednak wróćmy do naszej przygody krawieckiej. Pod sklepem od razu zgarnęły nas dwie młode dziewczyny i zachęciły do oglądania. Potem zostałyśmy posadzone przy stole, poczęstowane wodą i dostałyśmy katalogi do oglądania. A. postanowiła uszyć sobie garnitur do pracy, ja znalazłam dwie spódnice z czego jedną postanowiłam przerobić na malinową sukienkę. Po uzgodnieniu co ma być i z jakiego materiału, zostałam bardzo bardzo dokładnie zmierzona. Jutro na 10:00 mamy przymiarkę, a około 12:00 ubrania mają być gotowe.

Resztę dnia spędziłyśmy spacerując po starym mieście i robiąc zakupy. Wydałyśmy MASY pieniędzy :-D

P.S. Dostałam odpowiedź od mojego wspaniałego operatora. Oto co mi T-Mobile napisało: "W odpowiedzi na nadesłaną korespondencję informuję, że na połączenia w Wietnamie założona jest blokada. Do zdjęcia jej wymagana jest kaucja w wysokości 5 tys. zł. Konto do depozytu: BRE SA III Filia O/WARSZAWA 15 1140 1238 2555 8000 4911 3651. Zwrot następuje po 6 miesiącach." No normalnie jaja sobie robią. Po powrocie do kraju składam reklamację. Tak więc kontakt na moją komórkę jest niemożliwy. Tylko mailowo.






Brak komentarzy: