Ostatnie 6 dni spędziłyśmy na rajskiej wyspie, czyli na Koh Rong Samloem. To idealne miejsce, jeśli Twoim marzeniem jest leżenie w hamaku z książką, pływanie w oceanie, opalanie się i ewentualnie opychanie krabami, rybami i świeżymi owocami. Można też nurkować i snorkeling uprawiać, ale się nie zdecydowałyśmy.
Podróż na wyspę przebiegła nam zadziwiająco sprawnie. W Phnom Penh kupiłyśmy bilet łączony minibus do Sihanouk plus prom na wyspę w obie strony. Minibus dowiózł nas do biura podróży w Sihanouk, gdzie miałyśmy 2h do promu, więc poszłyśmy sobie zerknąć na plażę i na naleśniki i na kawę. A potem był prom. Bardzo zatłoczony prom, tzw. speed ferry, który prawie udało nam się przegapić (w podobnych godzinach odpływa kilka promów do różnych przystani na Koh Rong i Koh Rong Samloem), ale ostatecznie po 1,5h na wodzie wylądowałyśmy w M'Pay Bay, gdzie na końcu pomostu znajdował się nasz Sunset Bungalows.
Plaża Sihanouk:
Prowadzi go Francuz Thomas (dlatego w menu prócz khmerskich dań znajduje się kuchnia francuska) z pomocą innego Francuza Filipa. Obaj bardzo sympatyczni. Głównym miejscem na wysuniętym krańcu naszej części wyspy jest duża, okrągła restauracja z drewnianymi stołami i z podestem, na którym znajdują się niskie stoliki i pufy do leżenia, a przed restauracją wygodne okrągłe fotele i kolejne stoliki z widokiem na ocean. Spędziłyśmy tam sporo czasu. Zaś idąc ścieżką prowadzącą wzdłuż wybrzeża można dojść do drewnianych bungalowów. Nasz był ostatni i tym samym najbardziej odosobniony. Miałyśmy hamak i ogródek, a w środku dwa wielkie łóżka z moskitierą, stolik, dwa fotele i łazienkę (oczywiście tylko z zimną wodą), w której mieszkały jaszczurki i to całkiem spore. Takie mini-smoki :-D Jaszczurki były świetne. Co rano zastanawiałam się, jaką nową zastanę wchodząc do łazienki. Nasz domek miał też duże okno, które zawsze miałyśmy otwarte, by zasypiając i budząc się móc widzieć ocean, który do tego szumiał nam przyjemnie.
Nasz domek:
Droga do domku:
Wystarczyło też przejść mostkiem strumyk, by po chwili dojść do wioski rybackiej z niezbyt czystą plażą. Tam raczej nie spędzałyśmy czasu. Jednak idąc dalej można było dotrzeć na dziką, piaszczystą i nie taką zaśmieconą plażę, która była bardzo przyjemnym miejscem do opalania i pluskania się w oceanie, gdy fale były zbyt wysokie, by schodzić do niego z pomostu przy naszej restauracji.
Wioska:
Jedynym minusem naszego pobytu na wyspie było moje przeziębienie (głupia klima), a Asię dopadła bakteria, w związku z czym miała dzień wycięty z życia. Pechowo zaczęło się w ostatni dzień roku i tylko ja mogłam zjeść kolację przygotowaną przez Thomasa na Sylwestra, podczas gdy Asia dostała kleik ryżowy z dostawą do domku. A kolacja naprawdę była pyszna. Na przystawkę bruchette ze świeżym pomidorkiem, cebulką i czosnkiem, potem druga przystawka w postaci łososia wędzonego z sałatą i limonką, który smakował zupełnie inaczej niż te kupowane w Polsce. Następnie było danie główne z pieczonego w piecu lucjana czerwonego (red snaper) z ziemniaczkami i warzywami, a na koniec brzoskwinie z czekoladą i bitą śmietaną jako deser. Pycha! Dostałam też białe wino i rodzaj lokalnej wódki, która miała śliczny pomarańczowy kolor i smakowała owocami, najbardziej melonem. W ramach rekompensaty za stracony dzień i kolację przedłużyłyśmy nasz pobyt o jedną noc i zrobiłyśmy sobie krabową ucztę, czyli zjadłyśmy kolację w postaci kilograma krabików gotowanych na parze w piwie. Niestety nie było tego przyrządu do miażdżenia skorupek i obie wyszłyśmy z bitwy o krabie mięso z ciętymi ranami na palcach, jednak kilka zadrapań da się przeżyć, a kraby były wyborne.
W restauracji:
Okropnie nie chciało nam się wracać, ale w końcu przyszedł czas, by ruszyć w dalszą drogę. Tym razem do Kampot, a co będzie dalej to zobaczymy :-)
Ceny:
50$ za noc w najwyższym sezonie (przełom roku) w dwuosobowym bungalowie
22$ kilogram krabów
5$ zestaw śniadaniowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz