poniedziałek, stycznia 02, 2012

znowu w Phnom Penh

Znowu jesteśmy w Phnom Penh. Wydaje mi się jeszcze bardziej brudne i duszne nim przed pobytem na plaży :-( Nie chciałam do niego wracać. Już sama podróż była okropna. Autobus nam się po drodze popsuł, a klimy równie dobrze mogło nie być, tak słabo chodziła. Chyba wypociłam z siebie wszystko, co miałam. Na dworcu dorwałyśmy tuk tuka i gdy tylko kierowca odnalazł swój pojazd (nagle stwiedził, że nie wie gdzie go zostawił) pognałyśmy prosto do naszego hostelu Nomads na ulicy 108.

W Phnom Penh ulice nie mają nazw tylko numery. Co ciekawe budynki też mają numery, ale niekoniecznie po kolei i czasami zdarzają się też dwa budynki o tym samym numerze i tak w jednym rzędzie mogą stać obok siebie numery np. 13, 35, 7 i 28. Najwyraźniej ludzie wracając do miasta po ciężkich latach rządów Czerwonych Kmerów, którzy próbowali przerobić Kambodżę w samowystarczalne państwo rolnicze i zmusili całą ludność do niewolniczej pracy na roli, wybierali sobie numery dowolnie bez zwracania uwagi na jakikolwiek porządek i zachowania ich kolejności. Powoduje to pewne zamieszanie i trudności w znalezieniu podanego adresu.

Jednak nic nie dorówna zamieszaniu w autobusach. W drodze do Sihanoukville zostałyśmy zawiezione na zły dworzec i nasz autobus odjechał (pomyłka hostelu). Wściekłe musiałyśmy wrócić do hostelu, gdzie na szczęście naprawili swój błąd i zatrzymali prawidłowy autobus gdzieś w mieście i nas do niego zawieźli. Każda firma przwozowa ma tu najwyraźniej oddzielny dworzec i skąd indziej jadą autobusy firmy Paramount a skąd indziej np. Sorya. Prawdziwe szaleństwo.

Miałyśmy też okazję odwiedzić aptekę (A. ma poparzenia słoneczne). Martin w hostelu powiedział nam, gdzie się znajduje taka, w której powinny być prawdziwe leki. Dowiedziałyśmy się, że wiele aptek sprzedaje tu oszukane antybiotyki. Maść, którą A. nabyła chyba oszukana nie jest, bo najwyraźniej pomaga.

Dziś rano razem z Niemką Ann, z którą dzielimy pokój pojechałyśmy do pałacu. Jest on bardzo charakterystyczny ze swoimi złotymi, stożkowatymi dachami. Za panowania Czerwonych Khmerów został w dużej mierze zniszczony i ograbiony. Obecnie turyści mogą odwiedzać tylko ograniczony obszar w tym srebrną pagodę, której podłoga jest zrobiona z prawdziwego srebra. Pałac wewnątrz ma piękne wzorzyste kafelki i pokrycie ścian. Niestety nie można robić zdjęć. Na teren kompleksu trzeba też wchodzić odpowiednio ubranym, czyli zakryte ramiona i kolana, a przed wejściem do budynków trzeba ściągać buty i nakrycia głowy. Osoby, które nie mają okrcia mogą je kupić przy kasie oczywiście za odpowiednio podwyższoną cenę.

Naszym drugim punktem wycieczki było przerobione w muzeum więzienie Tuol Sleng, nazywane również S-21. To tutaj Czerwoni Khmerzy prowadzili przesłuchania swoich więźniów politycznych. Dawniej była to szkoła, ale sale lekcyjne zostały przerobione w maleńkie cele, a przyrządy do ćwiczeń na dziedzińcu w narzędzia tortur. Obecnie część pomieszczeń zawiera również zdjęcia więźniów i zmasakrowanych ofiar po torturach. Właśnie dlatego nigdy nie byłam w Oświęcimiu. Zbyt to wszystko masakryczne.

W tym miejscu skończyłyśmy naszą przygodę w Phnom Penh - mieście bardzo biednych i bardzo bogatych (chyba w żadnym innym mieście nie ma takiego skupiska Lexusów. Tutaj praktycznie co drugi samochód jest tej marki, a jeśli nie, to jest to albo Toyota albo Mercedes. Niesamowite!) O 13:00 mamy autobus do Siem Reap i mamy nadzieję, że tym razem trafimy na prawidłowy dworzec.

Brak komentarzy: