środa, stycznia 04, 2012

Angkor

Jako, że wczorajszy dzień poszedł na zmarnowanie, dziś wstałyśmy wcześnie rano, wsiadłyśmy do zamówionego wcześniej tuk tuka i ruszyłyśmy zwiedzać świątynie. Tuk tuka umówiłyśmy sobie na całe trzy dni. Na koniec zawiezie nas też na lotnisko.

Zwiedzanie postanowiłyśmy zacząć od rzeczy mniejszych, by na koniec zostawić sobie najsmakowitsze kąski. Nie chciałybyśmy, żeby te smakowite zmniejszyły zachwyt nad mniej smakowitymi :-)

Swoją przygodę w kambodżańskiej dżungli zaczęłyśmy od dużego okręgu kompleksu - od świątyni Ta Prohm i stopniowo przemieszczałyśmy się w stronę Bayon. Całość robi nieziemskie wrażenie. Nic dziwnego, że Khmerzy wszystko nazywają "Angkor", który jest synonimem czegoś wspaniałego. Ich najbardziej popularne piwo to Angkor, większość hoteli w Siem Reap nazywa się Angkor, sklepy - Angkor i tak bez opamiętania.
Ciężko mi tutaj opisać moje wrażenia. Angkor jest ogromny. Jego nazwa oznacza po prostu "miasto", które prawdopodobnie w czasach jego świetności zamieszkiwało około miliona ludzi. Do końca nie wiadomo, dlaczego mieszkańcy porzucili je na pastwę dżungli. Nagle odeszli zostawiając wszystko za sobą. Teraz ludzie stopniowo odkrywają coraz to nowe lokacje ukryte w gęstwinie. Do jednej z nich - świątyni Ta Nei musiałyśmy dotrzeć na pieszo przez dżunglę. Tuk tuk nie bardzo chciał do niej jechać po piachu przypominającym trochę piasek na plaży. Dziwnie było na tej drodze. Dżungla na nas mlaskała.

Jednak mi najbardziej podobało się Bayon z jego 216 kamiennymi twarzami Jayavarmana VII wyrytymi na 54 wieżach świątyni (XII - XIII w.). Domniemane twarze króla smutno się do nas uśmiechały ze swoich wysokich wież.

Dzień postanowiłyśmy zakończyć zachodem słońca w świątyni Phnom Bakheng - podobno jednym z najlepszych punktów widokowych o tej porze dnia. Pełne entuzjazmu weszłyśmy na górę, na której znajduje się świątynia (można było też wjechać na słoniu), odstałyśmy swoje 45 min w kolejce do wejścia na jej obszar, w końcu weszłyśmy i... nic tam nie było. Słońce owszem zachodziło, ale nad równiną, a Angkor Wat, który spodziewałyśmy się zobaczyć, znalazłyśmy zupełnie z innej strony. Wielkie rozczarowanie. Jedynie słonie były fajne. Można je było nakarmić bananami sprzedawanymi w okolicznych straganach.

Brak komentarzy: