poniedziałek, grudnia 10, 2007

dożywiania ciąg dalszy

Moja rodzicielka martwi się, że nie jem jak należy, a to wcale nie jest prawdą. W pracy wciąż jestem dożywiana. Od kiedy mój menedżer stwierdził, że jadam gorzej niż on (co na prawdę nie może być prawdą), zaczął mi przynosić od czasu do czasu coś, co nazywa 非常食, czyli jedzenie na sytuacje kryzysowe, w skrócie instanty.
I tak dorobiłam się zupek zalewajek:


To po prawej to mayosoba. Coś, co dosyć często jadałam w Japonii.
Natsukashii!
Po lewej zupka o smaku curry.

Następny pakiet stanowi dla mnie tajemnicę. Jako, że nigdy nie interesowałam się gotowaniem potraw japońskich, nie bardzo orientuję się w temacie (oczywiście oprócz oczywistych podstaw, takich, które w restauracji podają pod nos).


To po lewej, to jakaś posypka (pewnie do ryżu) o smaku wasabi. Po środku i na prawo też dodatek do ryżu, tyle że zalewanego dodatkowo wodą. Może kiedyś to wypróbuję.



A to ciacho. Nazywa się hangetsu, jak wskazuje napis na opakowaniu. Co mają do tego zające (a może króliki), to nie wiem, bo kiedy zapytałam menedżera, czy oni mają na księżycu królika, tak jak my pana Twardowskiego, to zrobił tylko zdziwioną minę i stwierdził, że nie wie.
Trochę mi pękło w trakcie transportu, ale w jedzeniu to zupełnie nie przeszkadza.

Brak komentarzy: