wtorek, marca 24, 2009

poznaj smak ciemności

Będąc w weekend w Poznaniu, wybrałam się do Dark Restaurant.
Jest to miejsce, gdzie jedzenie odbywa się w całkowitych ciemnościach.
Nie widać ani miejsca, ani osób towarzyszących, ani tym bardziej tego, co się je.

Try the taste of darkness.

Nie można też złożyć zamówienia. Do wyboru są jedynie ustalone zestawy.
Najtańszy kosztuje 50zł i składa się z dania głównego i deseru.

Samo jedzenie stanowi niespodziankę od szefa kuchni.

W całkowitej ciemności
zanurz się w świecie fascynujących smaków
i daj rozwinąć się zmysłom...

Po zejściu schodami do restauracji, obsługa zaprosiła nas do obszernego salonu z przyciemnionym oświetleniem.
Tam znalazł nas nasz kelner - pan Mikołaj i wyjaśnił zasady restauracji.
Telefony, podświetlane zegarki i wszelkie inne źródła światła są zakazane.
Następnie przeprowadził z nami wywiad odnośnie rzeczy, których nie lubimy i których nie chcielibyśmy znaleźć w naszych daniach.
Kolejnym etapem było już przejście do sali właściwej restauracji.

Wchodzisz na własną odpowiedzialność...

Ustawiliśmy się w ciuchcię z panem Mikołajem jako lokomotywą i weszliśmy do sali pogrążonej w ciemnościach.
Kelner nakierował nas na krzesła i zapoznał z pozycją dzwonka na stole.
Dzwonek ma służyć do przywołania obsługi.

Pierwsze wrażenie jest dosyć dziwne.
Kompletnie nic nie widać.
Po dokładnym obmacaniu stołu i sąsiadów nabrałam jako takiej orientacji, gdzie co jest.
Oczekiwanie na jedzenie umilaliśmy sobie dosyć głośną rozmową.
Możliwe, że podniesienie głosu było spowodowane ciemnością i nie widzeniem swojego rozmówcy.
W pewnym momencie zorientowałam się, że siedzę z zamkniętym oczami.

Dobry smak rodzi się nocą...

Czas oczekiwania na zamówienie jest taki sam jak w innych restauracjach.
Trochę obawiałam się, że to, iż nie można składać zamówienia, spowoduje, że jedzenie będzie podawane odgrzewane z wielkiego gara po prostu. Coś jak w naszej fabryczne stołówce (blech).
Jednak najwyraźniej jest przyrządzane na bieżąco dla kolejnych gości.
Po otrzymaniu talerza z jedzeniem, postanowiłam odpuścić sobie sztućce i zasady dobrego wychowanie i pierwsze, co zrobiłam, to dokładnie obmacałam zawartość (dodam tylko, że wcześniej umyłam ręce :).
Muszę przyznać, że było to bardzo uspokajające (moja mama usłyszawszy, że idę do takiego miejsca, przerażona stwierdziła, że mogę mnie tam nakarmić wszelkimi świństwami, a ja się nawet nie zorientuję). Tak więc, jeszcze zanim cokolwiek włożyłam do ust, wiedziałam, że mam na talerzu pieczone księżyce z ziemniaków, gotowane warzywa i jakieś mięso.
Ostatecznie to mięso sprawiło mi najwięcej trudności, a raczej nadzienie, którym była nieokreślona maziaja. Dopiero po namoczeniu palucha w owym nieokreślonym czymś, rozpoznałam szpinak z jajkiem i czosnkiem.
Za to deseru zupełnie nie zgadłam.
Był nim cobler brzoskwiniowy, czyli coś czego nigdy nie jadłam.
Trudno zgadnąć coś takiego, ale przynajmniej smaczne było.

Przed pójściem do tej restauracji przeczytałam różne opinie, ale w sumie mogę stwierdzić, że jedzenie było dobre. Choć może wypaczyłam sobie już smak na firmowej stołówce (blech blech).
Jak to się mówi, u nas wszystko ma taki sam smak - obrzydliwy.

Jedyne, co mi się nie podobało, to ceny napojów.
Za napoje płaci się ekstra i zarówno moja woda jak i wino koleżanki kosztowały 8zł.
Coś tu jest nie tak.

Cała przygoda zakończyła się quizem, czyli zgadnijcie, co jedliście.
Ogólnie było zabawnie.
Jeśli będę miała okazję, to chętnie wybiorę się jeszcze raz :-)






Brak komentarzy: