niedziela, września 03, 2006

Hongkong - Lantau

Padnięte po przeżyciach poprzedniego dnia obudziłyśmy się dopiero ok. 11. Nie spiesząc się zbytnio ruszyłyśmy ulicami Kowloon w poszukiwaniu śniadania. Od razu trafiłyśmy do McDonalds (przez długi czas nasze główne miejsce posiłkowe). Muszę zaznaczyć, że w chińskich McDonalds, przeciwnie nież w tych japońskich, gdzie śmieci sie nawet segreguje, nie trzeba po sobie sprzątać, bo mają do tego obsługę.

Po śniadanku postanowiłyśmy zacząć zwiedzanie od Lantau, więc przy pomocy mapki z Informacji na lotnisku powędrowałyśmy do portu.


Okazał się nie być zbyt oddalony od naszego hostelu. Po chwili błądzenia znalazłyśmy w końcu prom płynący na Lantau – First Ferry (32HKD). Nasz przewodnik podaje dużo niższą cenę, więc byłyśmy trochę zaskoczone. Ale okazało się, że popularne i tanie Starr Ferry pływają tylko z Centrum.

Lantau jest wyspą dwa razy większą od Wyspy Hongkong. Znajdują się na niej głównie parki. Promem dopłynęłyśmy do Mui Wo, a stamtąd pojechałyśmy autobusem nr 2 (25HKD w weekendy i 16HKD w pozostałe dni tygodnia) do Ngong Ping, gdzie znajduje się klasztor Po Lin (wstęp darmowy) i kompleks świątynny z Buddą Tian Tan.








Jest to największy na świecie siedzący na zewnątrz budda z brązu. Można do niego podejść pokonując jakieś 260 stopni (wstęp - 23HKD bilet bez posiłku, bo jest też opcja z obiadem za 60HKD), co oczywiście zrobiłyśmy. Miałyśmy szczęście ponieważ w drodze powrotnej do portu nastała tak gęsta mgła, że budda praktycznie przestał być widoczny. Prócz posągu obejrzałyśmy też klasztor.





Następnym punktem zwiedzania była wyspa Hongkong lub Centrum, jak ją tam nazywają. Do niej również popłynęłyśmy promem First Ferry (32HKD). Centrum to prawdziwa dżungla budynków. Muszę przyznać, że trochę się rozczarowałam, ponieważ słyszałam o chodnikach pozawieszanych między wieżowcami i spodziewałam się czegoś na prawdę wysoko, a w rzeczywistości były zawieszone może na wysokości pierwszego piętra. Mimo niskich chodników, miejsce robi wrażenie. Wszystko jest wielkie i stłoczone. Wielkie budynki, szerokie autostrady, plątanina podwieszonych chodników, dwupiętrowe autobusy.




Tu zadziwili nas mieszkańcy Hongkongu i ich sposób spędzania wolnego czasu. Napotkałyśmy całe tłumy ludzi (głównie kobiet) biwakujących pomiędzy budynkami, w przejściach podziemnych, na małym skrawku trawnika w mini parku. W miejscach, gdzie mi nawet by nie przyszło do głowy robić sobie piknik, zaś oni siedzieli na kocykach całymi rodzinami grając w karty, jedząc i rozmawiając.


Miłą niespodzianką były pozostałości z Parady Krów, na które się natknęłyśmy. Mamy nawet zdjęcie z polską krową, ponieważ w Hongkongu znalazły się krowy z różnych państw.


Wczesnym wieczorem wróciłyśmy do Kowloon (tym razem już Starr Ferry za szalone 1,7HKD) na kolację w Pizza Hut (obłędnie droga – 85HKD). Chciałyśmy zrobić jakieś zakupy w Seven11, ale tu spotkała nas niespodzianka. Tutejsze Seven11 w niczym nie przypomina tego japońskiego. Zamiast do przyjaznego sklepu z masą gotowego jedzenia, weszłyśmy do prawdziwej palarni pełnej podejrzanych typów.

Wieczorem nawet miałam jeszcze dość siły by sprawdzić swoją pocztę (5HKD za godzinę Internetu).

Więcej zdjęć z Wielkiej Wyprawy tutaj.


Brak komentarzy: