sobota, lipca 31, 2010

Wood House

W zawiązku z rożnymi nieprzewidzianymi okolicznościami nie mogliśmy wybrać się na zaplanowaną wycieczkę na Północ Irlandii. Zamiast tego do popołudnia pokręciliśmy się jeszcze trochę po Dublinie. Dzięki temu trafiliśmy na mały targ w Temple Bar, gdzie sprzedawano potrawy z rożnych stron świata. Skusiliśmy się na curry z ryżem i na jakiś rodzaj tajskiej potrawy z sera, której nazwy niestety nie zapamiętałam, ale była pyszna :-) Trzeba przyznać, ze śniadanie kontynentalne, które serwowali w hostelu (było w cenie) - składało się z tostów z masłem i dżemem, nie wystarczyło nam na długo. Pokręciliśmy się tez trochę po sklepach i ceny w Irlandii są na prawdę dużo wyższe niż np. w Wielkiej Brytanii, skąd wróciłam ze stosem nowych ubrań. Nie ma większego sensu robić tu jakichkolwiek zakupów.

Późnym popołudniem kuzynka odebrała nas spod hostelu i ruszyliśmy do Mitchelstown, które miało stać się naszą bazą wypadową. Dzięki temu, ze Mitchelstown leży niedaleko Cork, cały czas mogliśmy jechać autostrada, która łączy dwa największe miasta, czyli Cork i Dublin. Była to chyba najnudniejsza trasa jaką w życiu jechałam. Nie ma na niej nawet stacji benzynowej. Jedynie zaraz za Dublinem jest jeden zajazd, a potem już do końca nic. Nawet żadnych zabudowań nie ma, tylko łąki i nic więcej.

Dom mojej kuzynki jest stary i murowany. Nie ma adresu z nazwa ulicy i numerem typowego dla innych domów, po prostu pisząc do niej piszę w adresie jego nazwę. W środku ma trzy sypialnie z wielkimi drewnianymi łózkami, starymi szafami i niskimi oknami z wielkimi parapetami. Cały jest szalenie klimatyczny i skrzypiący i z masa drewna, kominkiem w salonie i wielką kuchnią. Obok domu maja ogródek warzywny i czarny plot, który kuzynka sama malowała. Ganek tez wymalowała na nasz przyjazd :-) Sam dom jest ukryty za drzewami z dala od drogi, wiec panuje w nim cisza i spokój. Sama chciałabym mieszkać w takim miejscu. Jedynie prąd mają na monety i zawsze muszą mieć w pogotowiu 2EUR, bo automat innych nie przyjmuje. No i te irlandzkie krany są takie same jak angielskie, czyli po dwa na umywalkę. W jednym jest zimna woda, a w drugim gorąca. Nie ma nic pośredniego. Więc ręce możesz umyć w wodzie zimnej bądź gorącej. Jaka wolisz. Samo miasteczko jest znacznie oddalone od domu i bardzo małe. To dosłownie dwie ulice na krzyż. Ogólnie Irlandia jest mniejsza niż przypuszczałam.

Wieczorem zrobiliśmy zakupy w spożywczym na stacji benzynowej. Kupiliśmy Irish Cream i na czas pobytu w Irlandii postanowiłam zostać alkoholiczka. Uwielbiam Irish Cream i mam w planach pic go co wieczór :-)

Targ w Temple Bar:

Coś dobrego z sera:

Ogród warzywny Eweliny:

Brak komentarzy: