Dziś pobudką był deszcz. W planach miałyśmy Letni Pałac, ale w deszczu nie miałoby to zupełnie sensu.
Porządnie głodna skusiłam się na śniadanie serwowane w hostelu - tzw. "french pancake" (francuski naleśnik - 16RMB) podczas którego szukałyśmy, jak można spędzić dzień pod dachem w Pekinie. Zdecydowałyśmy się na Chinese Art Gallery i Museum of Natural History.
W galerii sztuki właśnie była wystawa 60 lat sztuki chińskiej i fartowo trafiłyśmy na wstęp wolny, a definitywnie musimy oszczędzać. Z podliczeń wynika, że z kasą może być krucho i musimy się bardzo ograniczać, jeśli chcemy zobaczyć wszystko, co zaplanowałyśmy i dotrwać do końca. Ogólne założenie to 300RMB na dzień, no i niestety póki co jesteśmy na minusie :-)
W każdym razie galeria była w sumie całkiem interesująca. Pełna obrazów szczęśliwych chijskich rolników z uśmiechem na twarzy orających pola i tak samo radosnych budowniczych. Oczywiście nie zabrakło tez Mao w otoczeniu wielbiącego go narodu. Nie ma to jak porządna dawka socjal realizmu.
Następne było muzeum historii naturalnej i tu też wstęp był darmowy. Spodziewałyśmy się jednak czegoś innego, może jakiś kości dinozaurów, czy czegoś w tym stylu, zamiast tego było pełno wypchanych zwierzaków, trochę elektronicznych pulpitów skierowanych do dzieci, itp.
Szybko z niego wyszłyśmy.
Sala tematyczna - jak powstało
życie
wypchane zwierzaki
W drodze do drugiego muzeum trafiłyśmy w okolice Placu Tiananmen, gdzie odkryłyśmy ulicę, która jest zupełnie jak Nowy Świat w Warszawie. Chińczycy wyraźnie starają się z niej zrobić deptak z masą eleganckich sklepów. Część z nich już działa, część jest dopiero w przygotowaniu. Ceny wydaja się zawrotne, ale klimat panuje całkiem interesujący, szczególnie kiedy widzi się np zawieszanie znaków na sklepach i inne wykończenia wszelkiego typu. Takie dopinanie na ostatni guzik.
w drodze do muzeum - typowy widok
w Pekinie
Brama Zhengyang w południowej
części Placu Tienanmen
wejście na ul. Qianmen - chiński Nowy Świat
ul. Qianmen ciąg dalszy
czego NIE WOLNO robić na ul. Qianmen
(najbardziej podoba mi się zakaz plucia,
żonglowania i latania na miotle?? - drugi rząd
od dołu, pierwsze po lewej)
A niedaleko stacji metra jest, uwaga, RAAMENYA!!!! (restauracja z japońską zupą raamen). Niesamowite. Od razu poszłyśmy tam na lunch. Wielka micha raamenu kosztowała nas 15RMB, czyli nie tak źle. Do tego sprzedawali też dorayaki (słodkie ciastka z nadzieniem z czerwonej fasoli, również japońskie). Kupiłyśmy ich kilka na zapas. To nas uszczęśliwilo na wiele godzin :-D
Wieczorem miałyśmy już nasz burżujski pociąg do Xian. Nie był tak burżujski jak ten 3 lata temu z Pekinu do Szanghaju, no i nie podali kolacji, co mnie bardzo rozczarowało, i nie było do wyboru poduszki miękkiej bądź twardej, ale i tak dobrze się nim jechało.
Spotkałyśmy tez kilku barbarzyncow w tym samym wagonie, wiec mozna bylo pogadać z kimś w zrozumiałym języku :-)
Spis przykładowych cen:
śniadanie w hostelu - 16RMB
metro - 2RMB
raamen - 15RMB
dorayaki x2 - 5RMB
bilet do Xi'an (soft sleeper) - 400RMB
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz