Kolejny dzień w świątyniach rozpoczęłyśmy ponownie bardziej odległymi atrakcjami, a mianowicie pojechałyśmy do Kbal Spean, gdzie w niepozornym strumyku z małym wodospadem kryją się zapomniane płaskorzeźby poświęcone hinduskim bóstwom takim jak Shiva czy Vishnu. Ów strumyk zaś jest ukryty na wzgórzu pośród dżungli i trzeba się do niego wspinać ok. 2 km z parkingu u podnóża.
Droga do Kbal Spean:
Po tych atrakcjach wróciłyśmy ponownie na trasę "Grand Tour", by zobaczyć jeszcze Banteay Samre i Pre Rup. Poza tym dziś ponownie miliśmy problem z tuk tukiem, bo złapaliśmy gumę i trzeba było udać się na "warsztat", których tu wszędzie pełno, na wyminę dętki. Nasz kierowca jest typem sportowym. Czuje wyraźną potrzebę rywalizacji, bo wyprzedzamy wszystkie inne tuk tuki w wielkim pędzie. Nic dziwnego, że nasz wygląda na dosyć nowy. Poprzedni pewnie nie wytrzymał jego stylu jazdy. Nie zmienia to faktu, że przesympatycznego kierowcę bardzo polubiłyśmy.
Awaria tuk tuka i kambodżańska droga:
Trzeba przyznać, że to był męczący dzień i odnoszę wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz bardziej gorąco. Jedynie wieczorem jest znośnie, choć na ulice Siem Reap wypływają tłumy turystów. Tu praktycznie nie widuje się lokalnej ludności. W każdym razie nie w okolicach Old Market i Pub Street. Za to na każdym kroku są rozstawione wózki z owocowymi shakami, za którymi przepadam. Do tego sprzedający (uwaga, uwaga!) używają foliowych rękawiczek podczas ich przyrządzania. To normalnie nowość w Kambodży. Chyba zaczynają powoli wprowadzać podstawowe zasady higieny, choć wciąż nie myją rąk po toalecie. No ale stopniowo wszystko idzie do przodu.
Dziś w planach miałyśmy zakupy na Old Market, ale przeszkodziła nam niespodziewana awaria prądu w dzielnicy. Niektóre miejsca miały oświetlenie, a niektóre były pogrążone w ciemnościach, jak właśnie Old Market i okoliczna księgarnia. W tej sytuacji ruszyłyśmy tropem światła i tak trafiłyśmy do tutejszego hyakuena, czyli sklepu z japońskimi dobrami, choć tutaj kosztowały trochę więcej niż 100 jenów, bo wszystko było po 1,80$. Oczywiście nabyłyśmy kilka rzeczy. Szkoda tylko, że nie było japońskich produktów spożywczych, ale to spokojnie możemy kupić jeszcze w Sajgonie. Same zakupy zrobiłyśmy w Night Market, który najwyraźniej miał inne źródło prądu. Siem Reap to chyba najlepsze miejsce na zakupy. Jest tu masa, masa rzeczy, choć w trochę wyższych cenach niż gdzie indziej, ale oczywiście o wszystko trzeba się targować.
Selfie na tle ozdób świątecznych w Siem Reap:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz