Nasza podróż do Kambodży nie zaczęła się zbyt optymistycznie. W każdym razie moja i o zgrozo z każdą chwilą było tylko gorzej. Najpierw nie udało mi się kupić biletu do Warszawy. Naiwna sądziłam, że na dworcu nabędę coś co się nazywa "warszawski bilet IC" i pozwala na użycie również Kolei Mazowieckich jadących z Zachodniej na lotnisko. Udałam się na dworzec, stanęłam w kolejce do kasy, poprosiłam o normalny do Warszawy i... usłyszałam, że "takich nie sprzedajemy". Mocno zdziwiona wyciągnęłam pod kasą tablet i kupiłam bilet przez Internet ^^' Wprawdzie pociąg do Wrocławia spóźnił się 7 min, co przy zaledwie 17 min na przesiadkę troszkę mnie zaniepokoiło, ale nadrobił na trasie i bez większych przeszkód wskoczyłam do mojego TLK. W tym miejscu sądziłam, że dalej pójdzie z górki. Ponad 5h zapasu na dotarcie na lotnisko wydaje się być zupełnie wystarczające. Jednak zmieniłam zdanie, gdy w okolicach Skierniewic mój pociąg zawrócił do Łodzi! Dodam, że Łódź NIE jest w kierunku Warszawy. W każdym razie nie ze Skierniewic. Z minuty na minutę nasze opóźnienie robiło się coraz większe, a czas na dotarcie na lotnisko niewystarczający. Ostatecznie zadziałała Asia z rodziną. Wprawdzie pani z informacji PKP, do której wydzwaniali, udzielała kompletnie nieprawdziwych informacji, ale ostatecznie wyskoczyłam z pociągu w Sochaczewie, gdzie po paru minutach pojawił się ratunek i szczęśliwie udało mi się nie przegapić mojego lotu. Uff.
W tym miejscu można by się zastanawiać, co jeszcze mogłoby się wydarzyć. Ano to nie był koniec opóźnień. Choć na lotnisku w Belgradzie bez większych problemów w ciągu godziny udało nam się zrobić transfer na kolejny lot (mimo, że o dziwo robili wszędzie kontrolę bagażu przy transferze), to już na lotnisku w Abu Dhabi była totalna masakra. Po pierwsze nasz samolot się spóźnił 30 min, po drugie na lotnisku w Abu Dhabi nie było żadnych uprawnień na taką okoliczność, a więc pędząc za strzałkami wpadłyśmy w jakiś gigantyczny tłum ludzi, próbujących oddać do sprawdzenia swój bagaż. Tyle dobrze, że w tłumie udało się odnaleźć strażnika, który wpuścił nas bez kolejki. Dalsza droga do bramki znajdującej się na drugim końcu całkiem sporego lotniska odbyła się biegiem. Potem musiałam przez dobrą chwilę łapać oddech, ale udało nam się zdąrzyć na last call, a samolot wystartował ze sporym opóźnieniem. Sam lot był znośny w 2/3. Dwa loty na trasie Warszawa-Belgrad (1,5h) i Belgrad-Abu Dhabi (5,5h) odbyłyśmy liniami Air Serbia, które mają dosyć nowe samoloty, ale mało miejsca na nogi w klasie ekonomicznej i brak rozrywki na pokładzie, co przy tym dłuższym locie było trochę męczące, bo ani za bardzo nie dało się spać ani nie było co robić. Dopiero na trasie Abu Dhabi-Ho Chi Minh City (7h+) było zdecydowanie lepiej pod względem przestrzeni i mieli spory wybór filmów, więc spędziłam 7h oglądając... świąteczne starocie :-P Za to na plus na wszystkich trasach było jedzenie. Bardzo przyzwoite jak na samolot.
W Sajgonie wylądowałyśmy ze sporym opóźnieniem, ale bez większych przeszkód odnalazlyśmy nasz bagaż (mój wór transportowy zdał egzamin i nawet mój kaizen ze wszywkami w środku nie był potrzebny), a kierowca z hostelu wciąż na nas czekał, choć chwila minęła nim odnalazlyśmy go w tym tłumie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz