Dziś zerwaliśmy się o świcie, by jak najszybciej ruszyć w drogę. Tym razem musieliśmy się obyć bez tradycyjnego irlandzkiego śniadanka, bo wczoraj zapomniałam napisać, że narzeczony kuzynki takowe dla nas przygotował. Nazywa się to tutaj "full irish breakfast" i składa się na ogół z sadzonych jajek, smażonych kiełbasek, smażonych pieczarek, fasolki w sosie pomidorowym, puddingu (z krwi) białego i czarnego, połówki pomidora i takich placków ziemniaczanych - hash brown. My obyliśmy się bez puddingu (blech).
Zamiast full irish breakfast piknik po drodze:
Miejscem docelowym dzisiejszej wycieczki miał być Półwysep Mizen Head na południu. Znajduje się tam Mizen Head Signal Station, czyli najbardziej wysunięty punkt południowo-zachodniej Irlandii. Jest to wyspa z latarnią morską, na którą można się dostać po wiszącym moście, jednak na miejscu okazało się, że most jest w budowie i nie ma przejścia na wyspę :-( W tej sytuacji postanowiliśmy pojechać na drugie odnóże półwyspu i stamtąd spróbować zobaczyć latarnię i most. Most był, latarni nie. Postanowiliśmy więc trochę zbadać półwysep. Nie mogę powiedzieć, żebym przepadała za przedzieraniem się przez podmokle łąki, ale tak to jest kiedy wybierasz się gdzieś z szalonymi archeologami i jednym zakręconym pasjonatem megalitów i wszelkich innych kamieni różnego rodzaju. Nie wiedząc kiedy, jak, ani dlaczego, znalazłam się nagle z butami pełnymi wody pośrodku niczego. Dobrą stroną tego brodzenia po łąkach było znalezienie ukrytego zamku w dolinie nad jeziorem. Wyglądał nieziemsko. Patrząc na niego zastanawiałam się dlaczego ktoś go właśnie tam zbudował i jakich strzegł tajemnic na tym niedostępnym pustkowiu. Nazwa zamku to Three Castles, ponieważ składał się z trzech wież połączonych murem ze sobą, jeziorem i z klifami. Tak więc zamek stanowił fort obronny w dolinie, ale nie wiadomo przed kim, co chronił.
Widoczki z Mizen Head:
Three Castles:
Samotny grób na klifach:
Ja pośrodku niczego:
Z Mizen Head pojechaliśmy do Killarney, gdzie bez większego problemu odnaleźliśmy Killarney Railway Hostel, w którym zarezerwowałam dla nas łóżka (po 15€ za noc w pokoju sześcio-łóżkowym). Po drodze stanęliśmy jeszcze w punkcie widokowym Ladies View, skąd roztacza się piękny widok na jeziora i góry w dole. Na miejsce dotarliśmy dosyć późno, więc pożegnaliśmy kuzynkę z narzeczonym i sami poszliśmy jeszcze na krótki spacer po mieście. Killarney jest bardzo bardzo turystyczne. Mam wrażenie jakbym znalazła się w jakimś kurorcie nad morzem czy nad jeziorem nastawionym całkowicie na turystów. Co krok sklep z pamiątkami i restauracje. Dużo jest też sklepów ze swetrami i innymi wyrobami z wełny, ponieważ sprzedają tu słynne swetry z Wyspy Aran (czytałam gdzieś, że to same podróbki). Za taki sweter liczą sobie od ok. 50€ do 100€. Niezła cena. Oprócz tego oczywiście masy szalików, czapek, skarpetek i co tam jeszcze da się zrobić z wełny. Jutro w planach wypożyczenie roweru i przejażdżka po Parku Narodowym Killarney.
Hotel, w którym mieszkała Scarlet O'Hara:
Zatoka jest domem dla fok, ale o tej porze dnia już żadnej nie było widać (najwyżej jakiejś nos wystający z wody) :-(
Ladies View:
Killarney wieczorową porą:
Więcej zdjęć tutaj.
1 komentarz:
what a beautiful pic!
have a nice time!
Paula
Prześlij komentarz